31 grudnia 2017

SYLWESTER 2017

2017 rok nasza grupa pożegnała w okolicy Międzyrzecza w agroturystyce Agromaya położonej we wsi Gorzyce.
Wspólnie z naszymi żonami, partnerkami i dziećmi spędziliśmy razem 4 dni.
Nie był to pierwszy tego typu wyjazd w naszej grupie. Staramy się nie być dla siebie anonimowi, kilka razy w roku organizujemy wyjazdy tego typu.
Piątkowy wieczór spędziliśmy na wspólnym biesiadowaniu.


W sobotę 30 grudnia 2017 roku udaliśmy się do muzeum MRU w Pniewie.
https://bunkry.pl/
Miedzyrzecki Rejon Umocniony to system umocnień stworzony przez Niemców w latach 1934–1944 dla ochrony wschodniej granicy zlokalizowany w województwie lubuskim, nieopodal Międzyrzecza.
MRU składa się z trzech odcinków różniących pod względem charakterystyki geograficznej otoczenia i nasyceniem obiektami fortyfikacyjnymi. Odcinek północny opiera się o rzekę Wartę pod Gorzowem Wielkopolskim, gdzie styka się z południową flanką Wału Pomorskiego i kończy w okolicach miejscowości Kursko i Pieski. Odcinek centralny, najsilniej ufortyfikowany, ciągnie się od Kurska przez Kęszycę, Pniewo do Boryszyna. Odcinek południowy od Lubrzy do Odry łączy umocnienia MRU z Linią Środkowej Odry. /wikipedia/



https://pl.wikipedia.org/wiki/Mi%C4%99d ... _Umocniony

Razem z naszymi partnerkami zwiedziliśmy Obiekt Pz. W 717. Wraz z przewodnikiem z muzeum zapoznaliśmy się z poziomem bojowym, zeszliśmy szybem komunikacyjnym na głębokość ok. 32 m. na poziom techniczny. Tam rozpoczęło się przejście tunelem. Po ok. 20 minutach marszu dotarliśmy do stacji kolejowej, jak nazywany jest szeroki korytarz po którym poruszały się kolejki wąskotorowe dostarczające zaopatrzenie. Następnie wróciliśmy tą samą drogą, licząc nietoperze, które schroniły się w tunelach.


Wycieczka trwała ok. 2 godziny. Po jej zakończeniu postanowiliśmy sprawdzić teren, na którym planujemy zorganizować marsz kondycyjny i nasze pierwsze noworoczne spotkanie, podczas którego będziemy rozmawiać o planach na rok 2018.




Sylwestrową noc spędziliśmy jak należy - przy syto zastawionym stole i przypominjąc sobie lata młodości na parkiecie :)



Spotkanie w gronie naszych bliskich przybliżyło im naszą pasję. Wśród wielu żartów, wspominaliśmy wspólne wyjazdy i przygody.


GRUPA SFSG Z POZNANIA ŻYCZY WSZYSTKIM ŚWIETNEJ ATMOSFERY, UDANYCH WYJAZDÓW, WYGRANYCH POTYCZEK I JAK NAJMNIEJ „KRYZYSÓW” 😊 W NOWYM ROKU.

17 grudnia 2017

ŚWIĄTECZNA ROZPIERDUCHA 10


W połowie grudnia wybraliśmy się na dużą strzelankę o wdzięcznej nazwie „Świąteczna Rozpierducha” organizowaną przez Jarocińską Formację Airsoftową NIGHTHAWKS. Była to już 10 edycja. Impreza przyciąga co roku setki graczy. Tym razem było ich ponad 400. 


Nie wiemy na czym polega jej fenomen bo nie jest łatwo ściągnąć takie tłumy. Może jest to prosty dynamiczny scenariusz, może ciekawy teren albo fajne nagrody, a może po prostu umiejętne połączenie tych i pewnie jeszcze kilku innych elementów. Na miejsce przybyliśmy dość wcześnie ponieważ rejestrację wyznaczono na godziny 6.00-8.30. Jej sprawny przebieg dał wszystkim dużo czasu na przygotowania. 



Potem szybki apel i rozprowadzenie do sztabów, gdzie nastąpiła krótka odprawa z dowódcami stron. Gra rozpoczęła się bez opóźnień i atmosfera błyskawicznie zgęstniała od kompozytu. Respawny były oparte na systemie dusz czyli jaskrawych butelkach po znanym napoju. Z początku obawy budził ich brak na respie i niemożność szybkiego powrotu do gry ale dość szybko ich stos powiększył się na tyle, że w zasadzie już do końca zabawy było ich zawsze więcej niż trupów. Sama rozgrywka była bardzo dynamiczna ale i chaotyczna. Tłumy przewalały się tam i z powrotem tocząc mniejsze lub większe potyczki. Podobno był jakiś scenariusz i zadania specjalne ale jakoś nikt ich wyraźnie nie komunikował. Wiedzieliśmy tylko, że trzeba zbierać rozrzucone po lesie prezenty, zdobywać i utrzymywać checkpointy. Inne rozkazy nie docierały. Dla nas nie stanowiło to jednak problemu bo zgodnie z naszym planem B, jeśli zawiedzie komunikacja ze sztabem to lecimy tam gdzie strzelają. I tak właśnie działaliśmy. 




Zabawa była przednia. Uczestniczyliśmy m.in. w dużych szturmach na checkpointy i w małych wypadach na teren wroga, robiliśmy zasadzki, czesaliśmy młodniki, broniliśmy przejść, uciekaliśmy przed przeważającymi siłami, goniliśmy niedobitki. Odnosiliśmy zwycięstwa albo wracaliśmy na respa. Roboty było dużo, a zabawy jeszcze więcej. Baterie padały, a szybkoładowarki były rozgrzane do czerwoności. Ciekawym pomysłem był np. Bałwan, który pojawiał się znienacka ze swoim minigunem i nieśmiertelnością dynamizując grę jeszcze bardziej. Za jego sprawą z myśliwego można było w jednej chwili stać się ofiarą.


Pogoda dopisała. Teren bardzo fajny, urozmaicony, pełen dziur, rowów, polan, lekkich wzniesień, gęstych młodników albo starego lasu. Checkpointy były na tyle blisko siebie, że nie trzeba było długo szukać wroga. Przed godziną 13. dało się już zauważyć fizyczne zmęczenie wśród graczy i ubywało ich coraz więcej. Gra skończyła się niedługo później. Na wszystkich czekał bigos i losowanie nagród. 
Wypad uznajemy za bardzo udany. Nastawialiśmy się na czystą zabawę czyli tony kompozytu i dużo ruchu. Nie rozczarowaliśmy się. Wprawdzie z każdej ze stron słychać było oskarżenia o terminatorkę ale taki jest niestety urok dużych spędów. Szacun dla organizatorów za czas i wysiłek włożony w imprezę. W przyszłym roku też nie odpuścimy.

Autorem części zdjęć jest Okiem Pryzmatu

8 grudnia 2017

Misja Afganistan 2018 - Zapowiedź


Informujemy, że nasza grupa weźmie udział w Zlocie Misja Afganistan 2018 w dniach 5-8 lipca 2018 organizowanym przez „Military Operation Rescue Team” (MORT)

W tym roku wcielimy się w rolę Radykalnych talibów. Założenia naszego działania na MA2018 zostały określone następująco (cyt. Zlot Misja Afganistan - dyskusje, plany, przygotowania.):

Radykalni talibowie - (paszto ‏طالبان‎ Taliban z arab. ‏طالب‎, ṭālib – student, uczeń) – fundamentalistyczne ugrupowanie islamskie w skład którego wchodzi około 30 byłych studentów medresy (szkoły koranicznej) skupionych wokół mułły Mohammada Omara. Talibowie charakteryzują się noszeniem czarnych turbanów (dlatego tak też niekiedy ich określają).

Po przejęciu kontroli nad Afganistanem przez ISAF, oraz rozbiciem większości sił talibskich zmuszeni są do ukrywania się przy granicy z Pakistanem. Z informacji wywiadowczych wynika, że często przekraczają granicę, przy cichym przyzwoleniu wywiadu Pakistańskiego, który również zajmuje się szkoleniem i dozbrajaniem tych sił.
Wywiad koalicji ISAF uzyskał dane większości członków tej grupy przez co wtapianie się w tłum cywili bywa utrudnione. Nie przeszkadza im to jednak prowadzić śmiałe wypady w celu atakowania Sojuszu Północnego czy ISAF. Domeną talibów są zasadzki, podkładanie ładunków wybuchowych ( IED).

Dzięki wsparciu mieszkańców wsi leżących w strefie ich bezpośredniego działania, a którzy w mniej lub bardziej widoczny sposób ich popierają, ta niewielka grupka stanowi realną siłę.
Wsparcie często wyrażane jest świeżą dostawą ochotników popierającą sprawę talibską. Ochotnicy po akcji wracają do swoich wsi i prowadzą normalne życie więc trudno zorientować się kto jest kim.





Nasze inspiracje

Na blogu można zapoznać się z relacją o naszych przygodach na poprzedniej edycji Misji Afganistan 2017 Przygody Dobrych Wojaków SFSG na Misji Afganistan

8 października 2017

Operacja ŚWIT



Na milsim Świt zostaliśmy zaproszeni przez Bosmana w grudniu 2016 roku. Termin był odległy, ale wszyscy zdecydowali się wyjechać. W końcu Bosman jest założycielem SFSG. Udział w milsimie jest okazją do spotkania się starych przyjaciół i nawiązania znajomości przez nowych członków grupy z jej założycielem.

Nasza rola w milsimie została określona następująco:

„Działacie jako wojska specjalne. Kolejny raz jesteście testowani w trudnych warunkach z wymagającym przeciwnikiem. 

 W zeszłym roku zimą nie dopuściliście by Czarny Świt przechwycił sterowane pociski, dołożyliście im, ale część z tych terrorystów przetrwała. Teraz macie okazję zlikwidować ich dowodzenie oraz, a może przede wszystkim, nie dopuścić do tragedii. Teren, w którym przyszło wam działać, to przygraniczny (obecne) fragment ziemi, kiedyś zaludniony, dziś opustoszały. Jest on przynajmniej tymczasowo pod kontrolą nieprzyjaciela. Niedaleko znajdują się dwa miasta przygraniczne, które zamieszkuje ludność waszego kraju. Stacjonuje w tych miastach również brygada pancerna oraz pluton rozpoznania. Nieprzyjaciel ma zatem niebywałą okazję by jednym precyzyjnym atakiem zabić kilkaset tysięcy ludzi. Do takiej tragedii nie możecie dopuścić! 

 Jako jednostki rozpoznania oraz grupy uderzeniowe zostaniecie przerzuceni za linię wroga. Zróbcie robotę, nie zostawiajcie swoich na pastwę nieprzyjaciela i wracajcie do domu.” 

Mislim odbywał się na terenie byłego wojskowego magazynu amunicji w okolicach Prostek, niedaleko Grajewa. Teren gry obejmował 14 km2. Obszar zalesiony z licznymi budynkami (dawne składowiska materiałów wybuchowych).



Ostatecznie do akcji zgłosili się następujący operatorzy:
Fala, Fush, Filip, Solar, Elwo, Hasan, Dragon, Wojtyła, Berani

Dotarliśmy na miejsce noclegu 6.10.2017 ok. godziny 20.00. Nocowaliśmy na polu biwakowym położonym w lesie nad jeziorem, ok. 60 km na wschód od terenu działań. Na miejscu spotkaliśmy się z Bosmanem. Rozpaliliśmy ognisko i omówiliśmy nasze zadania.



Wstaliśmy wcześnie. Zimno trochę nie dało spać, ale również musieliśmy się zebrać wcześniej by dotrzeć na miejsce akcji przed godziną 9.00

Po przybyciu przezbroiliśmy się i przygotowaliśmy się na 36 godzinne działania.




Podzieleni na małe dwu, lub trzyosobowe grupy zostaliśmy zdesantowani na terenie operacji. Naszym pierwszym zadaniem było niedopuszczenie do zatrucia ujęć wody przez wroga. Na terenie działań znajdowało się pięć ujęć wody wraz ze zbiornikami.



W efekcie naszych działań udało się zneutralizować 4 z pięciu ładunków wroga, które miały zainfekować instalacje dostarczającą wodę dla okolicznej ludności. Podczas tej akcji, napotykaliśmy kontakty wroga. Żołnierze Czarnego Świtu maszerowali do zbiorników w celu aktywowania ładunków. Udało się nam zlikwidować kilka patroli wroga.



Następnym zadaniem była infiltracja budynków i sprawdzenie czy nie ukrywa się w nich wróg, lub nie jest składowana broń chemiczna. Były to budynki magazynowe otoczone 5-6 metrowym wałem z dwoma wejściami. Mieliśmy też zlokalizować dowódców wroga, których mieliśmy porwać lub zlikwidować. Patrolując teren nie napotkaliśmy żadnych kontaktów. Poruszaliśmy się ostrożnie, ale szybko. Staraliśmy się przemieszczać w sposób uniemożliwiający nasze wykrycie.




Po kilku godzinach patrolowania i sprawdzania budynków, otrzymaliśmy rozkaz obserwacji jednego z kompleksów w którym widziano ruch wroga. Do obserwacji zostały przydzielone dwie dwójki. Dragon z Elwem i Solar z Beranim. Jedni obserwowali teren od zachodu i północy, druga dwójka od południa i wschodu. Po godzinie obserwacji, nie widząc żadnego ruchu zwiadowcy weszli ostrożnie do kompleksu. Wewnątrz wałów nie zastano nikogo. Operatorzy podłożyli ładunki – pułapki w drzwiach do magazynu i wycofali się z kompleksu.




Ok. godziny 19 dowódca - Fala zarządził RV wszystkich dwójek zwiadowczych. Gdy już wszyscy przybyli na miejsce, ok. 20.00 dowódca poinformował nas, że ekstrakcja z miejsca operacji nastąpi o godz. 0.00. Zostały nam jeszcze cztery godziny na odnalezienie i neutralizację broni chemicznej.

Na terenie operacji znajdowały się dwa zbiorniki z trującą substancją. Posiadaliśmy tylko przybliżone koordynaty miejsca gdzie widziano broń. Po dwóch godzinach poszukiwań w pełnej ciemności, udało się nam zlokalizować jeden zasobnik. Wtedy właśnie dostaliśmy namiar na lokalizację wrogich sił. Zakładaliśmy, że są oni w posiadaniu drugiego zasobnika.



Z miejsca, w którym się znajdowaliśmy mieliśmy do pokonania ponad 1 km. W pełniej ciemności, zachowując szczególną ostrożność i ciszę, udało się nam pokonać tą odległość w 45 minut.

Przygotowaliśmy się do szturmu. Cicho i ostrożnie wspięliśmy się na wał okalający spodziewaną lokalizację wroga. Niestety nasze termowizory nie zarejestrowały, żadnych sygnatur cieplnych, Wroga nie było w kompleksie. Po dokładnym przeczesaniu budynków oczekiwaliśmy na dalsze rozkazy.

Po jakimś czasie przyszły. Wróg pojawił się w okolicach kompleksu, który wcześniej obserwowaliśmy. Dzieliła nas odległość 1,5 km. Nie mieliśmy już czasu na skryte podejście. Postanowiliśmy maszerować drogą, ryzykując wykrycie. Udało się nam dotrzeć w okolicę kompleksu o godzinie 23.45 i bez zbędnych przygotowań zdecydowaliśmy się na straceńczą akcję.

Udało się nam zlokalizować patrol wroga, przeczesujący perymetr zewnętrzny kompleksu. Na początku szturmu udało się nam go zlikwidować. Spodziewaliśmy się kilkukrotnej przewagi wroga w kompleksie. Liczyliśmy jednak na zaskoczenie i… prawie się udało.

Pomimo strat, część grupy udało się przedostać do wejścia, zachodniej bramy kompleksu. Mieliśmy już paru rannych. Opatrzeni przez medyka atakowali bramę, angażując wroga i odciągając jego uwagę od szturmującej wały sekcji szturmowej. Straty były coraz większe.

Szturmujący pokonali kilku wrogów na wale i już mieli śmiałym atakiem zaskoczyć wroga znajdującego się wewnątrz kompleksu, zajętego odpieraniem niestety coraz słabszych ataków spod bramy.

Całą akcję zakończył niespodziewany aczkolwiek spektakularny wyczyn jednego z naszych, żołnierzy, który postanowił zapoczątkować w naszej drużynie działania powietrzno-desantowe i ...„zdesantował” się wprost z wału, z nad bramy, spadając na plecy z wysokości ok 5 m.



W obawie o kondycję naszego kolegi, dalsza walka została przerwana. Szczęśliwie w ekipie, z którą walczyliśmy było dwóch profesjonalnych ratowników medycznych. Wprawnie zajęli się naszym kolegą, który protestując początkowo, ostatecznie dał się zbadać. Na szczęście nic mu się nie stało i już po kilku minutach pozbierał się.

Na tym zakończyła się Operacja Świt.

Postanowiliśmy przenocować na miejscu. Znaleźliśmy spokojne miejsce i rozłożyliśmy swoje norki i namioty. Rano już padało. Po spakowaniu się, wyruszyliśmy w podróż powrotną.



Wyjazd oceniamy jako bardzo udany. Było to co lubimy, prawdziwy milsim, wymagający, ciekawy teren, ciekawe zadania i szczęśliwe zakończenie. Zresztą tego trzeba się było spodziewać, w końcu imprezę przygotował Bosman.

Z forum SFSG:

„Zaskakujący desant wprost do wrogiego HQ na bosmanowym milsimie jasno pokazał, że taka operacja może w sposób natychmiastowy zakończyć każdy konflikt. Wprawdzie nie gwarantuje jeszcze wygranej ale ten element można jeszcze dopracować. Niestety wszystkich tych, którzy chcieliby od razu zasilić tą jakże widowiskową specjalizację, pragnę od razu poinformować, że na bycie w desancie trzeba sobie zasłużyć!” Cyt. Fala

„Z tego co zaobserwowaliśmy to wbrew wszelkim regułom lądowanie na plecach okazuje się całkiem bezpieczne. Wprawdzie z tej pozycji nie da się od razu przejść do klasycznych pozycji strzeleckich ponieważ odzyskanie oddechu i świadomości wymaga nieco czasu ale zamieszanie w szeregach wroga związane z tą nieoczekiwaną akcją daje szansę reszcie drużyny na całkowite przejęcie inicjatywy. Ponadto przy tym typie lądowania szturmowiec nie potrzebuje repliki. Warto jednak wykorzystać moment, w którym nachyla się nad tobą cała zaskoczona drużyna przeciwnika do tego, żeby się np wysadzić.” Cyt. Fala

„Moim zdaniem wyjazd był udany. Byliśmy przygotowani, pomijając problemy z komunikacją, ale to chyba nie było od nas zależne w tym terenie. Pierwsze godziny: czułem dumę po meldunkach o przejęciu hasła Zeusa, kontaktach z których wychodziliśmy bez strat i kolejnych zajmowanych zbiornikach. Zrobiliśmy pułapkę w HQ przez co pewnie zmniejszyliśmy morale przeciwnika. Ostatnie godziny pojawiało się jakieś tam marudzenie, ale mimo to walczyliśmy do końca i przeprowadziliśmy atak na pozycję przeciwnej strony.” Cyt. Dragon

„Wyjazd moge uplasowac w pierwszej 5 moich najlepszych wyjazdow, glownie milsimow. Dzialanie jako dwojka zwiadowcza pokazalo mi sens takiego bawienia sie, oraz nadaje dalszy kierunek mojej pasji jakim jest ASG.” Cyt. Fush

„Ja już nie bardzo się zastanawiałem i szybko schodziłem w dół żeby dołączyć do Filipa. Z pośpiechu zapomniałem, że na dole jest wjazd. No i wtedy desant, jak Morales'a z Killerów 2-óch. Resztę już widzieliście na własne oczy. Nie mam do nikogo pretensji to był mój błąd. Bardziej się przeraziłem jak mnie sprawdzali, czy nie jestem połamany niż samym upadkiem. Nawet się w pewnym momencie nieźle wkurzyłem na to sprawdzanie. Teraz wiem, że bez sensu. Sorry Panowie, sorry Filip bo mogło być ciekawie. :oops:Cyt. Desantowiec (ksywa znana autorowi😊)

Berani (SFSG)G

27 sierpnia 2017

AEGIS: SPEC OPS





Zapowiedź organizatora (Legion Pretorians) brzmiała: "Gramy w formule zbliżonej do legendarnego BlackOpsa, czyli czeka Was starcie całkowicie niesymetryczne. Po jednej stronie zorganizowane siły zbrojne broniące własnego terenu, po drugiej małe (do 6 osób) oddziały bojowe najemników, mające przeniknąć na teren nieprzyjaciela, wykonać szereg zadań i opuścić teren operacji (najemnicy konkurują i walczą także pomiędzy sobą). Najemnicy nie posiadają żadnej bazy i po wejściu na teren gry są zdani tylko i wyłącznie na siebie."
Dodatkowo każdy najemnik miał zostać wyposażony w nadajnik GPS, który przekazywał odczyty bezpośrednio do łowców. Nie wiadomo było tylko czy albo z jakim opóźnieniem. Dla bezpieczeństwa należało jednak przyjąć, że pozycja najemników będzie znana on-line. Niejeden zadałby pytanie, po cholerę pchać się do strony, która od początku ma przesrane i jest z góry skazana na niepowodzenie? My jednak mając w pamięci Kaskadę czyli jedną z najlepszych imprez w jakiej uczestniczyliśmy w naszym airsoftowym życiu postanowiliśmy podjąć rękawicę. Niektórzy z nas pamiętają również Black Opsa. Wiedzieliśmy, że łatwo nie będzie i pewnie się nie uda ale potraktowaliśmy to trochę wyzwaniowo, trochę jak walkę z własnymi słabościami. Bo jest wyzwaniem działanie w stanie ciągłego zagrożenia i niepewności i to bez dłuższych odpoczynków, w terenie w zasadzie nieograniczonym. Od początku postawiliśmy na pełną mobilność bez snu przez max 36 h czyli mniej więcej tyle ile miała trwać impreza. Postanowiliśmy maksymalnie odchudzić wyposażenie. Jeśli plecaki to nie większe niż 20l. Zrezygnowaliśmy ze śpiworów, karimat i innych umilaczy. Podstawą dobytku była woda, trochę żarcia na zimno, kilka magazynków, gps'y, gore-tex i jakaś dodatkowa termoaktywka czy polar. Niektórym udało się wcisnąć cały ten skromny bagaż w pasoszelki. Po imprezie i tak się okazało, ze mieliśmy za dużo bo większość wróciła dokładnie w tym, w czym wychodziła czyli termoaktywce i lekkiej bluzie. Z jedzeniem też trochę przesadziliśmy, za to wody było "na styk", a przecież każdy miał jej kilka litrów.
Przed imprezą spłynęły zadania. Z dwóch głównych wybraliśmy jedno plus kilka dodatkowych, których realizację uzależnialiśmy od sytuacji w grze. Nasz plan zakładał przetrwanie jak najdłużej i opierał się na pełnej mobilności. Szanse na dotrwanie do EXFIL'u były raczej znikome. Wróg dysponował przecież parkiem maszynowym, zaawansowaną optoelektroniką i miał bazę, w której mógł odpocząć. Ponieważ formuła imprezy jest dość otwarta pojawiały się pomysły wykorzystania cywilnych ciuchów, a nawet środków transportu typu rower. Ostatecznie jednak odpuściliśmy sobie wszelkie egzotyczne tematy i pozostaliśmy przy tradycyjnym umundurowaniu, malowaniu ryja, ghillie hat'ach, maskowaniu broni i jakichś tam frędzlach na plecakach/oporządzeniu. INFIL ustaliliśmy na 2200 25AUG2017, EXFIL na 0700 27AUG2017.



Nadszedł w końcu długo oczekiwany dzień i po tradycyjnym ostatnim porządnym posiłku w przydrożnej knajpie stawiliśmy się w czteroosobowy składzie (Berani, Dragon, Fala, Felek) w wyznaczonym punkcie. Ok 22.00 wpadli orgowie na szybką odprawę, rozdali nadajniki, rzucili kilka niezbędnych informacji, życzyli powodzenia i ruszyli dalej ogarniać imprezę. Od tej chwili byliśmy już w grze. Należało ewakuować się jak najszybciej. INFIL mieliśmy w jednej z wiosek otaczających teren, na którym znajdowały się punkty z zadaniami. Do najbliższego mieliśmy jakieś 8 km w linii prostej. Dodatkowe zagrożenie stanowiły asfaltowe dróżki, którymi wróg mógł w każdej chwili szybko dojechać oraz otwarte pastwiska, które trzeba było pokonać żeby schronić się w lasach porastających Wzgórza Dylewskie. Tak więc ruszyliśmy szybko w drogę co okazało się dobrym pomysłem bo jak się dowiedzieliśmy już po imprezie pierwsi najemnicy padli już kilkanaście minut od startu w podobnych okolicznościach.



Pierwszych kilka kilometrów wiodło przez otwarte pastwiska. Szliśmy wzdłuż cienkich szpalerów drzew stanowiących granice pól. Nie mieliśmy nokto, nie używaliśmy latarek. Jedynym wspomagaczem była jedna sztuka budżetowej wersji Flira, która reklamowana jest jako sprzęt do poszukiwań kotka w ogródku przez panie domu.... Niemniej dodawał nam bardzo otuchy, szczególnie na drogach i otwartych przestrzeniach. Ten odcinek był o tyle niebezpieczny, że łowcy mogli w prosty sposób antycypować naszą trasę na podstawie wskazań naszych nadajników. Nie mieliśmy zbyt wielu możliwości kluczenia. Na szczęście przebyliśmy go dość szybko i bez większych niespodzianek, z kilkoma fałszywymi alarmami powodowanymi przez zwierzęta.
Po przecięciu ostatniego tej nocy asfaltu i minięciu ostatniej chałupy dotarliśmy do lasów porastających wzgórza. I tu czekała nas przykra niespodzianka. Las był strasznie gęsty, krzaczory wydawały się ciągnąć w nieskończoność, a każdy krok powodował zbyt duży hałas. Poza tym było ciemno jak w dupie i często musieliśmy iść jeden za drugim trzymając rękę na ramieniu tego przed nami. Dramat. Na naszej drodze pojawiały się bagna, jary i wąwozy. Wędrowaliśmy raz w górę, raz w dół. Nie było szans żeby w takich warunkach dotrzeć na czas do pierwszego zadania. Chyba pierwszy raz pokonał nas nocny las. Wybraliśmy więc mniej bezpieczną opcję pójścia leśnymi drogami. I tu kolejne rozczarowanie. Odkryliśmy, ze drogi wiją się wokół wzgórz, zmieniając ciągle kierunek, opadając i wznosząc się na przemian albo wogóle kończąc polaną. Mapy wgrane w nasze gps'y okazały się kompletnie nieprzydatne. Musieliśmy iść na czuja. Gdzieś w oddali było czasem słychać krążące pojazdy. Zakładaliśmy, że to wróg. W końcu postanowiliśmy odpocząć dłuższą chwilę. Wbiliśmy się więc nieco głębiej w las i zaszyliśmy pośród powalonych drzew i chaszczy. Wystarczyło 5 minut żeby doszedł naszych uszu zbliżający się warkot silnika. Następnie usłyszeliśmy kilka trzaśnięć drzwiami w bliżej niesprecyzowanej odległości. To nam wystarczyło żeby natychmiast się poderwać i ruszyć z kopyta w przeciwnym kierunku. Oczywiście naszą ucieczkę spowolniły gęste krzaki, przez które znowu trzeba się było poruszać jeden za drugim, niemalże za rękę. Nie dane nam było dowiedzieć się kto przyjechał bo zdołaliśmy oddalić się bezpiecznie. Kolejne godziny spędziliśmy na marszu w stronę zadania dodatkowego, którego i tak już nie byliśmy w stanie wykonać. Okno czasowe wynosiło zaledwie 0,5h. Nie było szans. Mieliśmy jednak szczęście w nieszczęściu bo punkt ten okazał się być dość "kontaktowym" i podobno niejeden zakończył na nim grę. Okno naszego głównego zadania otwierało się dopiero w okolicach północy z soboty na niedzielę więc mieliśmy jeszcze prawie dobę na to żeby tam dotrzeć i realizować po drodze zadania dodatkowe czyli głównie zbieranie zrzutów. Pierwsze koordynaty już mieliśmy. Były w znacznej odległości w kierunku naszego marszu. Kolejne przyszły o 3:47. Następna informacja trochę nas zaniepokoiła bo oprócz lokalizacji zasobników był komunikat, że można brać po dwie koperty. To oznaczało, że sporo ekip zostało już wyeliminowanych więc automatycznie poziom trudności wzrósł. A była dopiero ósma rano czyli mieliśmy ledwie 10 godzin gry za sobą. 


  

Podjęcie pierwszej koperty przebiegło sprawnie i odbyło się już za dnia. Zasobnik zastaliśmy nienaruszony i byliśmy pierwszą ekipą, która wzięła kopertę. Pechowo, wskutek niedoczytanego SMS'a, wzięliśmy tylko jedną i ruszyliśmy w kierunku następnego zrzutu, od którego dzieliło nas kolejnych kilka kilometrów. Mijając w odległości ok 1,5 km zadanie z VIP'em, postanowiliśmy chwilę odpocząć. Szliśmy wtedy wąwozem wzdłuż niemrawego strumyka. Nie siadając oparliśmy się po prostu o strome porośnięte mchem i krzakami zbocze. Dwie minuty później z kierunku, w którym zmierzaliśmy, wyłoniła się grupa najemników. Przemieszczali się powoli, wzgórzem. Zastygliśmy. Znajdowali się w odległości ok 200 metrów i powoli zmierzali w naszą stronę. Na szczęście nas nie zauważyli, a było ich więcej. Przystanęli jeszcze w odległości niecałych 100 m, rozglądali się długo i zmienili nieco kierunek. Odetchnęliśmy.




Dzień wstał już na dobre, a my połykaliśmy kolejne kilometry. Pogoda była niezła, temperatura znośna. Kilka godzin później znaleźliśmy kolejny zasobnik. I tu czekała nas niespodzianka. Zimna Pepsi! Miód na nasze ciała i dusze. Nic lepszego nie mogło nam się w tym momencie przytrafić. Skrzynia była jeszcze nienaruszona więc i towar miał odpowiednią temperaturę. Wzięliśmy po sztuce na łeb + dwie koperty. Zbudowani ruszyliśmy dalej. Teren był mocno zróżnicowany. Mijaliśmy rzeczki i bajorka, przecinaliśmy wąwozy, leśne dróżki, młodniki, mniej lub bardziej strome zbocza. Odpoczywaliśmy coraz częściej ale jak najkrócej się dało. Okolica ożyła, a był to czas intensywnych prac rolniczych. Zewsząd słychać było odgłosy traktorów, kombajnów i ludzi. To plus zmęczenie trochę usypiało naszą czujność. Od kilku godzin czyli 8:00 rano nie mieliśmy kontaktu z wrogiem. Szczerze mówiąc przez całą sobotę aż do wieczora zastanawialiśmy czy gra się jeszcze toczy. Po kolejnym zasobniku nie było śladu. Następne koordynaty też były puste. Jak się potem dowiedzieliśmy, łowcy za każdą wybitą osobę otrzymywali bonus w formie informacji. Mogły to być np namiary na zrzuty, które natychmiast likwidowali. I taki też los spotkał kilka odwiedzonych przez nas punktów. Pod wieczór musieliśmy już skierować się na ostatnie zadanie główne, które leżało w odległości kilku kilometrów i miało się rozpocząć około północy. Teren do pokonania był już zdecydowanie trudniejszy bo bardziej otwarty niż dotychczas. Postanowiliśmy opóźniać marsz ile się da byle do zmroku. Ok godziny 20:00 zaobserwowaliśmy w końcu pojazdy wroga. Na nieszczęście kierowały się w stronę naszego zadania. Szanse na powodzenie zmalały jeszcze mocniej. Wyglądało na to, że znają już nasz cel. Niemniej ruszyliśmy. Postanowiliśmy podejść z południa w większej odległości od drogi niż pierwotnie zakładaliśmy, następnie skręcić na wschód i podejść do niej prostopadle. Celem było jej zaminowanie na krótkim odcinku. Szliśmy skrajem mokrej łąki. Dotarliśmy do punktu, w którym zamierzaliśmy zmienić kierunek na wschodni. Do pokonania pozostało jeszcze jakieś 100-200 m otwartego terenu. Na termo wyłowiliśmy kilka postaci i pojazdów kręcących się na naszej drodze. Potem wszystko potoczyło się już bardzo szybko bo i oni nas dostrzegli, a sprzętu mieli trochę więcej. W naszą stronę z rykiem ruszył samochód. Noc rozświetliły szperacze o mocy chyba miliona lumenów. Kompletnie oślepieni rzuciliśmy się na ziemię. Do dyspozycji mieliśmy niestety tylko kępę wysokiej trawy i jedno jedyne, za to grube, drzewo. Coś tam postrzelaliśmy ale nie wiem dokładnie z jakim skutkiem bo zamieszanie było spore. Mieli rannych ale z naszej czwórki jeden KIA i dwóch rannych. Tylko czwartemu udało się skutecznie ukryć w wysokiej trawie, z którą nie poradziła sobie termowizja. Miał szczęście, że nie został nadepnięty, a było blisko bo na odległość buta. Dla 3/4 ekipy impreza dobiegła końca po 24 godzinach. Byliśmy jedną z ostatnich drużyn w terenie. Jedyny, który przeżył, nie miał niestety ani kasy ani min do wykonania zadania (nieszczęśliwie wszystko miała pechowa trójka) i niedługo później również zakończył grę. Później okazało się, że tuż obok nas, ukrywała się inna ekipa najemników. Łowcy mieli więc dużo czasu żeby urządzić zasadzkę na podstawie wskazań naszych gps'ów i lokalizacji zadania, którą w międzyczasie udało im się poznać. W terenie nie udało im się nas dorwać. Całą grę przetrwały tylko dwie osoby z innej ekipy realizując EXFIL. Niestety do zwycięstwa zabrakło im punktów z wykonywanych zadań.




Imprezę oceniamy bardzo wysoko i plasujemy wśród najlepszych spośród tych, w których braliśmy udział. Z doświadczenia wiemy, że scenariusze oparte na skrytym działaniu małych niezależnych zespołów, bez łańcucha dowodzenia są zawsze udane. Tutaj dodatkowo uczestnicy musieli być cały czas na pełnych obrotach ze względu na depczących im po piętach łowców, a chwile słabości mogły szybko przerodzić się w porażkę. Zdobyliśmy cenne doświadczenie i mnóstwo wspomnień. Dziękujemy organizatorom Legion Pretorians za świetną zabawę bo nie jest łatwo o tak dobre imprezy.

31 lipca 2017

Hidden and Dangerous Ed III




Na imprezę zorganizowaną przez Fort Knox dotarliśmy o 20.30.
Na spotkanie przybyli Dragon, Wojtyła, Berani i Basshead. Fush tym razem wystąpił w charakterze organizatora i pomysłodawcy scenariusza milsima.
Jak zwykle było dużo do opowiadania przy przezbrajaniu. O 22.00 byliśmy już gotowi do wymarszu.

Na odprawie otrzymaliśmy pierwsze rozkazy, mapy. Przekazano częstotliwości radiowe, kryptonimy, ustalono kolejność desantowania.
Po odprawie załadowaliśmy się do śmigłowca transportowego (w tej roli pojazd Fusha). Lot był spokojny, lecieliśmy nisko nad drzewami. Silnik i dźwięki łopat wirnika usypiały nas. Nagle, tuż przed lądowaniem, śmigło dostało z RPG-a. W kokpicie zapaliło się czerwone mrugające światło, włączył się sygnał alarmowy. Piloci wprowadzili maszynę w autorotację. Niestety, nie udało się wylądować bezpiecznie. Helikopter upadł na bok.
W trakcie ewakuacji Wojtyła został ranny.

Zebraliśmy się wokół dymiącego wraku śmigłowca. Medyk udzielił pomocy rannemu Wojtyle. Piloci niestety zginęli na miejscu. Po krótkiej reorganizacji przemieściliśmy się w kierunku punktu zbornego w którym miał zostać założony FOB. W lesie było bardzo ciemno. Jakoś dotarliśmy w okolice FOB i nawiązaliśmy łączność z drużyną która dotarła na miejsce jako pierwsza. Przeprowadziliśmy podstawową procedurę RV z identyfikacją i bezpiecznie dostaliśmy się do FOB. Tam oczekiwaliśmy na przybycie pozostałych zespołów bojowych.

Po odczytaniu rozkazów postanowiliśmy przebijać się wspólnie z Silent Hunters (dalej SH) do budynków (jakieś 700 m) w celu podebrania granatników i min. Pozostałe teamy Rteam i COLT, łącznie 8 osób pozostało w FOB. Dotarliśmy do budynków bez kłopotów, bezpieczną drogą od północy. Opanowaliśmy budynek. SFSG było odpowiedzialne za piętro budynku (najbliższego od parkingu). Weszliśmy jak w masło. Znaleźliśmy skrzynię i wycofaliśmy się na parter. Ekipa SH sprawdzała w tym czasie dół budynku. Po sprawdzeniu parteru wycofaliśmy się tą samą drogą do FOB.

Nasz team, tak jak poprzednio, prowadził. Szliśmy w ciszy zdyscyplinowani. Przed FOB oddzieliliśmy się od SH. Nie mogliśmy nawiązać łączności z FOB. Postanowiliśmy podejść skrycie i próbować łączności z bliższej odległości. Radio milczało. Weszliśmy tyralierą nie znajdując nikogo w FOB. Nawiązaliśmy kontakt z SH i po chwili połączyli się z nami w FOB. Na terenie FOB znaleźliśmy sporo kulek. Znak, że obrońcy zginęli i ich ciała zostały zabrane przez wroga.

Podzieliliśmy sektory do obrony i czekaliśmy na rozkaz do 5.30. Rozkaz, a raczej informacja mówiła o bliskim ataku wroga na FOB i konieczności natychmiastowego opuszczenia naszej kryjówki. Szybko ustaliliśmy kierunek ucieczki i wyruszyliśmy prawie biegiem. Niestety SFSG zamykało szyk i zaraz po wyjściu z FOB wpadliśmy pod ostrzał z tyłu. Właściwie pod ostrzałem był tylko Dragon i Wojtyła. W trakcie zrywania kontaktu Wojtyła otrzymał postrzał i poległ na polu walki. 



Reszta drużyny w szybkim tempie wycofała się na odległe wzgórze i je obsadziła.



 Tam przeczekaliśmy do 6.30 kiedy to otrzymaliśmy kolejny rozkaz. Mieliśmy przygotować zasadzkę przy drodze, po której będzie się przemieszczał konwój z narkotykami które mieliśmy przejąć. 



Mieliśmy ok. 2 godzin na przemieszczenie i przygotowanie zasadzki. Punkt gdzie miała być przeprowadzona zasadzka był oddalony w linii prostej o ok. 1200 m.



Ustaliliśmy wraz z SH trasę podejścia i bezpiecznie dotarliśmy do miejsca zasadzki. przeszliśmy jakieś 1600 m. Przygotowaliśmy zasadzkę. 



Drużyna SH dostosowała się do naszego planu i czekaliśmy na pojazd. Na drodze umieściliśmy ładunek odpalany zdalnie (SH) i określiliśmy stanowiska dwóch grenadierów z granatnikami. Ustalone zostały strefy ostrzału w strefie śmierci.

Pojazd przybył z opóźnieniem. Może to i szczęście bo w zasadzkę nie wpadł cywil podczas joggingu. Pięć minut po nim nadjechał Fush. Poruszał się ostrożnie z pieszą obstawą. Gdy już weszli w strefę śmierci zauważyli Bassheada i otworzyli ogień. Pojazd jeszcze nie dojechał do pułapki. W tym momencie obie drużyny SH i SFSG otworzyły ogień i zlikwidowały patrol pieszy wroga W tym samym czasie grenadier z SFSG wyskoczył ze swojej kryjówki i celnym strzałem z granatnika unieszkodliwił pojazd. Wszystko trwało 20 s.

Przejęliśmy ładunek i wyruszyliśmy na przygotowane wcześniej LZ gdzie mieliśmy być podjęci przez helikopter.
W trakcie podejścia dostaliśmy informację o zakończeniu operacji i bezpiecznie wróciliśmy na parking.



Imprezę oceniamy bardzo wysoko. Wszystko było świetnie przygotowane, śmigłowiec, dźwięki, oświetlenie w kokpicie, skrzynki z zamkami cyfrowymi, czytelne rozkazy, zdalnie sterowana mina, granatniki. Fajny scenariusz w sam raz na 12 godzin. Nie było czasu się nudzić. Nawet jak były przestoje nad ranem, to został wykorzystany na przezbrojenie i reorganizację oporządzenia.
Wróciliśmy spoceni, brudni, niewyspani, trochę zmęczeni. Przecież o to chodzi - prawda?

Dziękujemy Silen Hunters i innym autorom zdjęć, które wykorzystaliśmy w naszej relacji.

„Dziękuję Panowie za możliwość operowania z Wami. To była czysta przyjemność. (…) Był to mój "pierwszy raz" na milsimie.” cyt. Basshead

"...normalnie ciesze sie, że poznańskie środowisko nie upadło." cyt. Fush



Berani (SFSG)

10 lipca 2017

Misja Afganistan 2017




Przygody Dobrych Wojaków SFSG na Misji Afganistan

Udział SFSG w Misji Afganistan był w kilku aspektach czymś nowym. Po raz pierwszy braliśmy udział w tej symulacji, po raz pierwszy wykorzystywaliśmy grupowy pojazd. Był to również debiut naszego nowego namiotu grupowego.
Wystawiliśmy następujący skład: Fala, Fush, Hasan, Elwo, Dragon, Wojtyła, Berani. Dołączył do naszej ekipy nasz kolega z Malborka Augustus.



Dzień zero
Dotarliśmy na miejsce w godzinach popołudniowych. Rozbiliśmy namiot na polu namiotowym. Okazało się, że jest największy w okolicy. W końcu powinno się w nim zmieścić 10-15 osób.





Należało również przygotować nasz pojazd do planowanych działań. Auto jeszcze nie miało swojego ostatecznego kształtu, koloru, wyposażenia. Nie zdążyliśmy ze wszystkim na Misję Afganistan. Postaraliśmy się jednak „ubrać” pojazd tak by wyglądał bojowo.



Następnie ruszyliśmy w teren. Po raz pierwszy wszyscy (8 osób) podróżowaliśmy naszym grupowym samochodem po trudnym terenie zlotu. Auto się sprawdziło. Wróciliśmy wieczorem na pole namiotowe i pełni oczekiwań położyliśmy się spać.

INTERAKTYWNA MAPA ZLOTU

Dzień pierwszy
Impreza rozpoczęła się apelem w głównej bazie ISAF (Camp Dragon). 



Zostaliśmy przydzieleni do 2 kompanii. Mieliśmy stanowić wsparcie QRF dla kompanii. Początkowo niewiele się działo czekaliśmy na jakieś zadanie. Z nudów uczestniczyliśmy w utworzeniu „żywego” napisu ISAF.



Check-point
Po jakimś czasie wyruszyliśmy na pieszy patrol. Patrolem dowodził dowódca kompanii Pepson. 


Razem z nami w patrolu uczestniczyło jeszcze ok 4 -5 osób z naszej kompanii. Dotarliśmy na pobliski check-point, który był trzymany przez żołnierzy Sojuszu Północnego. Naszym zadaniem było sprawdzanie przejeżdżających samochodów, kontrola dokumentów i ładunków. Ruch na Check-poincie był bardzo duży. 






W pewnym momencie na punkt podszedł policjant afgański prowadzący pod bronią skutego kajdankami więźnia. Gdy był już blisko zapór na punkcie kontrolnym niespodzianie zaatakował strażników. Wartownicy byli jednak bardzo czujni i unieszkodliwili fałszywego policjanta raniąc go. Po udzieleniu pomocy medycznej bandyta został odtransportowany do Camp Dragon.


Mieliśmy jeszcze kilka mniej lub bardziej śmiesznych sytuacji z mieszkańcami Afganistanu. Wszystkie jednak kończyły się obopólnym porozumieniem. To uśpiło trochę naszą czujność.
Zostaliśmy nagle zaatakowani z pobliskiego lasu. Snajper postrzelił Hasana. 


Dowódca wydał rozkaz medykowi (Dragon) by ten udzielił pomocy medycznej rannemu. Niestety wróg otoczył nas. Okazało się, że ma znaczną przewagę liczebną nad nami. Medyk z CONY został ranny jako pierwszy, Dragon zaraz po nim. Strzały padały tak gęsto, że trudno było znaleźć osłonę. Po chwili cała załoga Check-pointa była ranna. Zdążyliśmy jeszcze powiadomić Camp Dragon (odległy jakieś 200 m) o naszej sytuacji, ale QRF nie przybywał. Po paru minutach zobaczyliśmy jak z Dragona wychodzi pluton żołnierzy i maszeruje w naszym kierunku. Maszerował, maszerował, maszerował… W tym czasie Talibowie wkroczyli na punkt kontrolny i rozpoczęli dobijanie rannych. A wsparcie maszerowało, maszerowało, maszerowało…
W ten sposób ok. 20 osobowa drużyna została wybita co do nogi. Mieliśmy wrażenie, że Talibów kule się nie imały podczas tego starcia, ale przecież ogólnie jest wiadome, że oni walczą pod wpływem środków odurzających.

Ochrona Capmp Dragon
Zgodnie z regulaminem zlotu musieliśmy pauzować 1 godzinę. Wykorzystaliśmy ten czas na posiłek. Po godzinie byliśmy już gotowi do dalszej służby. Mieliśmy objąć posterunki w Camp Dragon. Obstawialiśmy bramę główną i wieże strażnicze. Podczas tej służby również kilka razy dochodziło do sympatycznych i czasem mniej sympatycznych kontaktów z mieszkańcami Afganistanu. Problem polegał na tym, że nigdy nie wiadomo kto jest kim. W Afganistanie można spotkać cywili, wojowników Sojuszu Północnego – teoretycznie sprzymierzonego z ISAF-em, Talibów, których trudno odróżnić od cywili jeżeli właśnie nie atakują żołnierzy ISAF-u, agentów wywiadu przebranych za cywili, policjantów afgańskich.



Docierały do nas informacje o zamachach na żołnierzy, porwaniach, kradzieży broni itp. Te wydarzenia miały miejsce w innych camp-ach.

Camp „Mike”
Po zakończeniu służby wartowniczej zostaliśmy przydzieleni do grupy, która miała za zadanie dotrzeć do Camp „Mike”. Ten fort znajdował się na dalekim południu naszej prowincji. Prowadziła do niego bardzo niebezpieczna droga zwana highway-em. 


Konwoje które poruszały się tą drogą były notorycznie atakowane przez Talibów. Na drodze często znajdowano improwizowane ładunki wybuchowe. Zapowiadała się więc niezła „jazda”
I rzeczywiście podczas naszego przejazdu wielokrotnie byliśmy atakowani. 







Kompania miała na szczęście tylko kilku rannych. Po dwóch godzinach jazdy i walk dotarliśmy co opuszczonego Camp „Mike”



Zostaliśmy rozlokowani na pagórkach otaczających bazę. Z ukrycia prowadziliśmy obserwację dróg prowadzących do naszego Camp-u.





Część naszej grupy udała się pojazdem do pobliskiej wioski afgańskiej w celu uzyskania informacji. 




Wrócili po kilkudziesięciu minutach. Cały czas widzieliśmy wzmożony ruch ni to cywilów, ni to Talibów na highway-u. Jak to w Afganistanie nikt nic nie wie.


Po paru godzinach obserwacji, już po zmroku dotarła do nas niezrozumiała informacja. MNamy opuścić Camp „Mike”. Dowódca kompanii wysłał pojazdy bez osłony  do Camp Dragon, a piechocie rozkazał maszerować w ciemności. Trzeba dodać, że w Camp „Mike” była cała 2 kompania, ok. 50 osób. Taki marsz musiał być widoczny i było prawie pewne, że zostanie zaatakowany przez wroga. Mieliśmy do pokonania ok. 1,5 km. Drużyna SFSG zamykała pochód. Po kilku minutach dostaliśmy informację, że Camp „Mike” został zajęty przez Talibów zaraz po naszym wyjściu. Dodatkowo okazało się, że jeden z żołnierzy z naszej kompanii skręcił nogę i wymagał ewakuacji. Cała kompania zawróciła do „Mike’a”. Wezwano Medevac po kontuzjowanego żołnierza. W bazie nie znaleźliśmy nikogo. Nie było tam Talibów. Cała sprawa była bardzo tajemnicza.

Po ewakuacji rannego wyruszyliśmy w drogę powrotną do Camp Dragon. Po dotarciu do highway-a zostaliśmy zaatakowani. Ataki się powtarzały, ale noc, co w sumie było dziwne, osłabiła chęć do wojaczki w szeregach Talibów. Ostatecznie dotarliśmy do Camp Dragon. Podczas tego marszu zaskoczył nas kolejny rozkaz. Nakazano nam wszystkim włączyć latarki i sprawdzać teren. Musiało to nieźle wyglądać gdy sznur ok. 50 osób świecił dookoła drogi. Byliśmy świetnym celem. Na szczęście udało się dotrzeć do bazy bez strat, Przynajmniej u nas. Słyszeliśmy później, że podczas marszu ktoś został porwany przez Talibów.
W nocy uczestniczyliśmy jeszcze w małej potyczce przy bramie głównej Camp Dragon. Po zlikwidowaniu ataku udaliśmy się na spoczynek.

Dzień drugi
Wioska Talibów
Rano po posiłku wyruszyliśmy do Camp Dragon. Okazało się, że nasza kompania już wyruszyła w teren. Szybko do nich dojechaliśmy. 


Dostaliśmy rozkaz by udać się do wioski, w której wg informacji wywiadu znajdowali się Talibowie. Nasz konwój był wciąż kąsany przez niewidocznego wroga strzelającego z gęstego lasu. Podróż trwała i trwała. 



Tuż przed samą wioską wpadliśmy w zasadzkę. Po długiej wymianie ognia nasza drużyna (SFSG) oskrzydliła wroga i zmusiła Talibów do ucieczki. W zasadzce zginął dowódca kompanii. Postanowiono o zerwaniu kontaktu i powrocie do Camp Dragon.

Operacja „Ciągnięcie druta”
Byliśmy już trochę zmęczeni taktyką stosowaną przez dowódcę kompanii. 


W oczekiwaniu na jego powrót postanowiliśmy sami poprosić dowództwo o jakąś misję tylko dla nas. Początkowo mieliśmy zbudować szkołę w okolicznej wiosce, ale okazało się, że ktoś ukradł materiały budowlane, (Afganistan). Dowódca Campu przydzielił nam zadanie zastępcze. Mieliśmy rozciągnąć przewód elektryczny, lub telefoniczny (tego nam nie zdradzili) pomiędzy dwiema wioskami (z północy na południe). Ochoczo przystąpiliśmy do wykonania zadania. W końcu po to tu przyjechaliśmy. 


Bez problemu dostaliśmy się do wioski znajdującej się w pobliżu granicy z Pakistanem. (resp Talibów). Skontaktowaliśmy się ze Starszyzną wioski. Nie byli zachwyceni naszą wizytą. Jeszcze bardziej niepewnie podeszli do naszego zadania. Wydawało się nam, że słyszymy z pobliskich kalat ładowanie magazynków. Uratowało nas to, że jedna z osób ze starszyzny zapałała nagłą przyjaźnią do Fusha. (off game - pochodzili z tego samego miasta) Dzięki temu uniknęliśmy kontaktu i dostaliśmy zgodę na rozpoczęcie układania przewodu. Mieliśmy do przebycia ok. 1,2 km przez nieznany teren. Trasa wiodła w okolicach Talibskiej wioski, gdzie wcześniej wpadliśmy w zasadzkę. Było niebezpiecznie. W pewnym momencie zauważyliśmy uzbrojony pojazd Talibów, który czegoś wyraźnie poszukiwał na naszej trasie. Było dla nas jasne, że cel naszej misji został zdradzony przez, wydawało by się, przyjazną nam wioskę. Ukryliśmy się w lesie. Pojazd przejechał ok. 7-10 m od nas i na szczęście nas nie zauważył.


Po tym incydencie bez problemów już dotarliśmy do południowej wioski.
Zostaliśmy tam bardzo miło przyjęci. Poczęstowano nas herbatą i ciastkami. Starszyzna oprowadziła nas po wiosce. Złożyliśmy datek na budowę meczetu i poznaliśmy kandydata wioski na nowego prezydenta Afganistanu.


 Przy wyjściu wieśniacy poprosili nas o jeszcze jedną przysługę. Poinformowali nas, że kończy im się woda – i to było off game. Oni naprawdę już prawie nie mieli wody. Organizator imprezy obiecał dostawę, ale woda do wioski nie dotarła. Postanowiliśmy pomóc naszym nowym przyjaciołom. Wróciliśmy do Camp Dragon, zameldowaliśmy o „przeciągnięciu druta” i poinformowaliśmy o problemie z wodą. Dowództwo zgodziło się, żebyśmy wyruszyli z misją ratunkową. Udaliśmy się po zapasy wody i wyruszyliśmy doi naszej wioski.

Misja humanitarna
To było naprawdę wielkie zdumienie i zaskoczenie gdy po godzinie od naszego wyjazdu wróciliśmy z zapasami. Mieszkańcy wioski nie mogli uwierzyć, bo okazało się, że byliśmy pierwszym oddziałem ISAF, który zrobił to co obiecał. (Jak oni nas mają tu lubić) Starszyzna okazała nam dużą wdzięczność i zapraszała do kolejnych wizyt. Otrzymaliśmy również ostrzeżenie, że podczas ogłoszenia wyników wyborów prezydenckich na bazarze może być zamach. Mieszkańcy odradzali nam udział w tym wydarzeniu.
My jednak byliśmy na służbie i musieliśmy przekazać tą informację dowództwu. Po drodze do Camp Dragon spotkaliśmy naszą kompanię, która udawała się na bazar. 


Przekazaliśmy informację o planowanym zamachu i wyruszyliśmy w ślad za CONĄ. W wyniku naszego rajdu na Bazar udało się zlikwidować grupę Talibów przygotowującą się do ataku na Bazar. Było przy tym trochę zamieszania, bo podobno CONA wjechała na teren wroga z terenu OFF-GAME. My weszliśmy zgodnie z zasadami i nie mieliśmy żadnych kłopotów. Ostatecznie wyjechaliśmy z Bazaru bezpiecznie. Później dowiedzieliśmy się, że zamach jednak miał miejsce i zginęło w nim wielu żołnierzy ISAF-u. Okazało się, ze organizatorami zamach byli Talibowie z naszej wioski. Oni po prostu pozwolili nam wyjechać bezpiecznie z bazaru.

Bitwa o Rafinerię
Ponieważ nasza kompania gdzieś przepadła, postanowiliśmy poszukać przydziału na własną rękę. Udzieliliśmy wsparcia drużynom, które patrolowały okolicę Camp Dragon i pobliskiej wioski. Z naszym pojazdem poprowadziliśmy szturm na ukrywających się w Talibów. Nagle dostaliśmy informację o ataku Talibów na pobliską rafinerię. 


Na pełnym „gazie” wyruszyliśmy na wroga, teren był naprawdę trudny. Wróg miotał ładunki wybuchowe za pomocą katapult. Całe pole było pod ostrzałem. 


Nasz medyk udzielił wsparcia rannym z kilku jednostek uczestniczących w walce. Nagle zostaliśmy ostrzelani przez snajpera który skrył się w lesie na naszych „plecach”. Właściwie to strzelał zza trupów wychodzących z pola walki. Kilku naszych zostało rannych. Medyk ogarnął prawie wszystkich. Poległ Fala i Elwo. Walki były intensywne i „krwawe”. Ostatecznie rafineria została obroniona. 
Po obronie rafinerii udaliśmy się do Camp Dragon, gdzie nasz medyk mógł udzielić nam – rannym pomocy.


Wysiedliśmy, zakrwawieni, brudni od potu, ziemi i krwi. Przed chwilą widzieliśmy śmierć naszych dwóch kolegów, z otwartych drzwi wysypywały się łuski. Byliśmy zmordowani, a tu nagle… podchodzi do nas czyściutki żandarm i zwraca nam uwagę, ze nie wypięliśmy magazynków z broni, a takie zasady przecież panują w Camp Dragon. Mało go nie roznieśliśmy. Ciekawe ile TIC-ów on przeżył?

Wioska Talibów po raz drugi
Po godzinie byliśmy już w komplecie, wyruszyliśmy po raz kolejny w konwoju do Talibskiej wioski, o którą już wcześniej bezskutecznie walczyliśmy. 


Tym razem udało się wjechać. Zdesantowaliśmy się i po chwili jeden z żołnierzy wszedł na IAD ukryte przy głównej drodze w wiosce. Było ok. 10 rannych i zabitych. Medyk poskładał rannych. W tym, czasie pojazdy bez osłony wjechały do centrum wioski. My osłanialiśmy flanki. Udało się nam wyeliminować snajpera strzelającego z lasu. Niestety nasz pojazd został wysadzony granatem. Kilku kolegów poległo. Wycofaliśmy się już jako trupy z wioski. Podczas obowiązkowej pauzy dostaliśmy informację od organizatorów o wcześniejszym zakończeniu imprezy.
Wzięliśmy udział w oficjalnym zakończeniu zlotu i rozdaniu nagród. Trwało to chyba trochę za długo i pod koniec nikt już chyba nie był za bardzo zainteresowany.

Cieszymy się, że byliśmy na tej imprezie. Wreszcie mogliśmy skonfrontować opowieści z rzeczywistością. Zawiedliśmy się trochę dowodzeniem w naszej kompanii, ale może to nie jest miejsce na taką krytykę. Wydaje się nam, ze powinniśmy uczestniczyć w tym zlocie w innej roli, może jako Talibowie, może jako właściwy QRF. Bardzo nam się podobały zadania dodatkowe, np. ciągnięcie druta . Jeszcze do końca nie wiemy gdzie chcielibyśmy być w przyszłym roku, ale na pewno będziemy chcieli wziąć udział w następnej edycji.

Dziękujemy wszystkim autorom zdjęć, które wykorzystaliśmy w naszej relacji.

Album Misja Afganistan 2017
Album ASG FOTO Vol.1
Album ASG FOTO Vol.2
Album ASG FOTO Vol.3

"Ekipa pokazała naprawdę wysoki poziom zgrania i jak patrzyłem na to w jaki sposób działamy (osłona, sektory, przemieszczanie się, ogar), to byłem dumny i naprawdę cieszyło mnie to" cyt. Hasan

"Oczekiwałem właśnie zadań stabilizacyjnych: dowiezienie wody, rozwiązywanie problemów wiosek, patrolowanie okolic czy właśnie budowanie szkoły czy rozstawianie linii tel albo pilnowanie checkpointów (z roszadami oczywiście)." cyt. Elwo

"Plusy:
1. Fush i jego maszyna - uratowała nam imprezę. Stylizacja była i zazdrość na twarzach mijanych piechurów też.
2. Klimat imprezy - może nie non stop, ale były mocne momenty. MA to jednak coś innego niż konflikt symetryczny a'la ASGARD.
3. Pogoda"
cyt. Wojtyła

Berani (SFSG)