W połowie grudnia wybraliśmy się na dużą strzelankę o wdzięcznej nazwie „Świąteczna Rozpierducha” organizowaną przez Jarocińską Formację Airsoftową NIGHTHAWKS. Była to już 10 edycja. Impreza przyciąga co roku setki graczy. Tym razem było ich ponad 400.
Nie wiemy na czym polega jej fenomen bo nie jest łatwo ściągnąć takie tłumy. Może jest to prosty dynamiczny scenariusz, może ciekawy teren albo fajne nagrody, a może po prostu umiejętne połączenie tych i pewnie jeszcze kilku innych elementów. Na miejsce przybyliśmy dość wcześnie ponieważ rejestrację wyznaczono na godziny 6.00-8.30. Jej sprawny przebieg dał wszystkim dużo czasu na przygotowania.
Potem szybki apel i rozprowadzenie do sztabów, gdzie nastąpiła krótka odprawa z dowódcami stron. Gra rozpoczęła się bez opóźnień i atmosfera błyskawicznie zgęstniała od kompozytu. Respawny były oparte na systemie dusz czyli jaskrawych butelkach po znanym napoju. Z początku obawy budził ich brak na respie i niemożność szybkiego powrotu do gry ale dość szybko ich stos powiększył się na tyle, że w zasadzie już do końca zabawy było ich zawsze więcej niż trupów. Sama rozgrywka była bardzo dynamiczna ale i chaotyczna. Tłumy przewalały się tam i z powrotem tocząc mniejsze lub większe potyczki. Podobno był jakiś scenariusz i zadania specjalne ale jakoś nikt ich wyraźnie nie komunikował. Wiedzieliśmy tylko, że trzeba zbierać rozrzucone po lesie prezenty, zdobywać i utrzymywać checkpointy. Inne rozkazy nie docierały. Dla nas nie stanowiło to jednak problemu bo zgodnie z naszym planem B, jeśli zawiedzie komunikacja ze sztabem to lecimy tam gdzie strzelają. I tak właśnie działaliśmy.
Zabawa była przednia. Uczestniczyliśmy m.in. w dużych szturmach na checkpointy i w małych wypadach na teren wroga, robiliśmy zasadzki, czesaliśmy młodniki, broniliśmy przejść, uciekaliśmy przed przeważającymi siłami, goniliśmy niedobitki. Odnosiliśmy zwycięstwa albo wracaliśmy na respa. Roboty było dużo, a zabawy jeszcze więcej. Baterie padały, a szybkoładowarki były rozgrzane do czerwoności. Ciekawym pomysłem był np. Bałwan, który pojawiał się znienacka ze swoim minigunem i nieśmiertelnością dynamizując grę jeszcze bardziej. Za jego sprawą z myśliwego można było w jednej chwili stać się ofiarą.
Pogoda dopisała. Teren bardzo fajny, urozmaicony, pełen dziur, rowów, polan, lekkich wzniesień, gęstych młodników albo starego lasu. Checkpointy były na tyle blisko siebie, że nie trzeba było długo szukać wroga. Przed godziną 13. dało się już zauważyć fizyczne zmęczenie wśród graczy i ubywało ich coraz więcej. Gra skończyła się niedługo później. Na wszystkich czekał bigos i losowanie nagród.
Wypad uznajemy za bardzo udany. Nastawialiśmy się na czystą zabawę czyli tony kompozytu i dużo ruchu. Nie rozczarowaliśmy się. Wprawdzie z każdej ze stron słychać było oskarżenia o terminatorkę ale taki jest niestety urok dużych spędów. Szacun dla organizatorów za czas i wysiłek włożony w imprezę. W przyszłym roku też nie odpuścimy.
Wypad uznajemy za bardzo udany. Nastawialiśmy się na czystą zabawę czyli tony kompozytu i dużo ruchu. Nie rozczarowaliśmy się. Wprawdzie z każdej ze stron słychać było oskarżenia o terminatorkę ale taki jest niestety urok dużych spędów. Szacun dla organizatorów za czas i wysiłek włożony w imprezę. W przyszłym roku też nie odpuścimy.
Autorem części zdjęć jest Okiem Pryzmatu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz