31 lipca 2017

Hidden and Dangerous Ed III




Na imprezę zorganizowaną przez Fort Knox dotarliśmy o 20.30.
Na spotkanie przybyli Dragon, Wojtyła, Berani i Basshead. Fush tym razem wystąpił w charakterze organizatora i pomysłodawcy scenariusza milsima.
Jak zwykle było dużo do opowiadania przy przezbrajaniu. O 22.00 byliśmy już gotowi do wymarszu.

Na odprawie otrzymaliśmy pierwsze rozkazy, mapy. Przekazano częstotliwości radiowe, kryptonimy, ustalono kolejność desantowania.
Po odprawie załadowaliśmy się do śmigłowca transportowego (w tej roli pojazd Fusha). Lot był spokojny, lecieliśmy nisko nad drzewami. Silnik i dźwięki łopat wirnika usypiały nas. Nagle, tuż przed lądowaniem, śmigło dostało z RPG-a. W kokpicie zapaliło się czerwone mrugające światło, włączył się sygnał alarmowy. Piloci wprowadzili maszynę w autorotację. Niestety, nie udało się wylądować bezpiecznie. Helikopter upadł na bok.
W trakcie ewakuacji Wojtyła został ranny.

Zebraliśmy się wokół dymiącego wraku śmigłowca. Medyk udzielił pomocy rannemu Wojtyle. Piloci niestety zginęli na miejscu. Po krótkiej reorganizacji przemieściliśmy się w kierunku punktu zbornego w którym miał zostać założony FOB. W lesie było bardzo ciemno. Jakoś dotarliśmy w okolice FOB i nawiązaliśmy łączność z drużyną która dotarła na miejsce jako pierwsza. Przeprowadziliśmy podstawową procedurę RV z identyfikacją i bezpiecznie dostaliśmy się do FOB. Tam oczekiwaliśmy na przybycie pozostałych zespołów bojowych.

Po odczytaniu rozkazów postanowiliśmy przebijać się wspólnie z Silent Hunters (dalej SH) do budynków (jakieś 700 m) w celu podebrania granatników i min. Pozostałe teamy Rteam i COLT, łącznie 8 osób pozostało w FOB. Dotarliśmy do budynków bez kłopotów, bezpieczną drogą od północy. Opanowaliśmy budynek. SFSG było odpowiedzialne za piętro budynku (najbliższego od parkingu). Weszliśmy jak w masło. Znaleźliśmy skrzynię i wycofaliśmy się na parter. Ekipa SH sprawdzała w tym czasie dół budynku. Po sprawdzeniu parteru wycofaliśmy się tą samą drogą do FOB.

Nasz team, tak jak poprzednio, prowadził. Szliśmy w ciszy zdyscyplinowani. Przed FOB oddzieliliśmy się od SH. Nie mogliśmy nawiązać łączności z FOB. Postanowiliśmy podejść skrycie i próbować łączności z bliższej odległości. Radio milczało. Weszliśmy tyralierą nie znajdując nikogo w FOB. Nawiązaliśmy kontakt z SH i po chwili połączyli się z nami w FOB. Na terenie FOB znaleźliśmy sporo kulek. Znak, że obrońcy zginęli i ich ciała zostały zabrane przez wroga.

Podzieliliśmy sektory do obrony i czekaliśmy na rozkaz do 5.30. Rozkaz, a raczej informacja mówiła o bliskim ataku wroga na FOB i konieczności natychmiastowego opuszczenia naszej kryjówki. Szybko ustaliliśmy kierunek ucieczki i wyruszyliśmy prawie biegiem. Niestety SFSG zamykało szyk i zaraz po wyjściu z FOB wpadliśmy pod ostrzał z tyłu. Właściwie pod ostrzałem był tylko Dragon i Wojtyła. W trakcie zrywania kontaktu Wojtyła otrzymał postrzał i poległ na polu walki. 



Reszta drużyny w szybkim tempie wycofała się na odległe wzgórze i je obsadziła.



 Tam przeczekaliśmy do 6.30 kiedy to otrzymaliśmy kolejny rozkaz. Mieliśmy przygotować zasadzkę przy drodze, po której będzie się przemieszczał konwój z narkotykami które mieliśmy przejąć. 



Mieliśmy ok. 2 godzin na przemieszczenie i przygotowanie zasadzki. Punkt gdzie miała być przeprowadzona zasadzka był oddalony w linii prostej o ok. 1200 m.



Ustaliliśmy wraz z SH trasę podejścia i bezpiecznie dotarliśmy do miejsca zasadzki. przeszliśmy jakieś 1600 m. Przygotowaliśmy zasadzkę. 



Drużyna SH dostosowała się do naszego planu i czekaliśmy na pojazd. Na drodze umieściliśmy ładunek odpalany zdalnie (SH) i określiliśmy stanowiska dwóch grenadierów z granatnikami. Ustalone zostały strefy ostrzału w strefie śmierci.

Pojazd przybył z opóźnieniem. Może to i szczęście bo w zasadzkę nie wpadł cywil podczas joggingu. Pięć minut po nim nadjechał Fush. Poruszał się ostrożnie z pieszą obstawą. Gdy już weszli w strefę śmierci zauważyli Bassheada i otworzyli ogień. Pojazd jeszcze nie dojechał do pułapki. W tym momencie obie drużyny SH i SFSG otworzyły ogień i zlikwidowały patrol pieszy wroga W tym samym czasie grenadier z SFSG wyskoczył ze swojej kryjówki i celnym strzałem z granatnika unieszkodliwił pojazd. Wszystko trwało 20 s.

Przejęliśmy ładunek i wyruszyliśmy na przygotowane wcześniej LZ gdzie mieliśmy być podjęci przez helikopter.
W trakcie podejścia dostaliśmy informację o zakończeniu operacji i bezpiecznie wróciliśmy na parking.



Imprezę oceniamy bardzo wysoko. Wszystko było świetnie przygotowane, śmigłowiec, dźwięki, oświetlenie w kokpicie, skrzynki z zamkami cyfrowymi, czytelne rozkazy, zdalnie sterowana mina, granatniki. Fajny scenariusz w sam raz na 12 godzin. Nie było czasu się nudzić. Nawet jak były przestoje nad ranem, to został wykorzystany na przezbrojenie i reorganizację oporządzenia.
Wróciliśmy spoceni, brudni, niewyspani, trochę zmęczeni. Przecież o to chodzi - prawda?

Dziękujemy Silen Hunters i innym autorom zdjęć, które wykorzystaliśmy w naszej relacji.

„Dziękuję Panowie za możliwość operowania z Wami. To była czysta przyjemność. (…) Był to mój "pierwszy raz" na milsimie.” cyt. Basshead

"...normalnie ciesze sie, że poznańskie środowisko nie upadło." cyt. Fush



Berani (SFSG)

10 lipca 2017

Misja Afganistan 2017




Przygody Dobrych Wojaków SFSG na Misji Afganistan

Udział SFSG w Misji Afganistan był w kilku aspektach czymś nowym. Po raz pierwszy braliśmy udział w tej symulacji, po raz pierwszy wykorzystywaliśmy grupowy pojazd. Był to również debiut naszego nowego namiotu grupowego.
Wystawiliśmy następujący skład: Fala, Fush, Hasan, Elwo, Dragon, Wojtyła, Berani. Dołączył do naszej ekipy nasz kolega z Malborka Augustus.



Dzień zero
Dotarliśmy na miejsce w godzinach popołudniowych. Rozbiliśmy namiot na polu namiotowym. Okazało się, że jest największy w okolicy. W końcu powinno się w nim zmieścić 10-15 osób.





Należało również przygotować nasz pojazd do planowanych działań. Auto jeszcze nie miało swojego ostatecznego kształtu, koloru, wyposażenia. Nie zdążyliśmy ze wszystkim na Misję Afganistan. Postaraliśmy się jednak „ubrać” pojazd tak by wyglądał bojowo.



Następnie ruszyliśmy w teren. Po raz pierwszy wszyscy (8 osób) podróżowaliśmy naszym grupowym samochodem po trudnym terenie zlotu. Auto się sprawdziło. Wróciliśmy wieczorem na pole namiotowe i pełni oczekiwań położyliśmy się spać.

INTERAKTYWNA MAPA ZLOTU

Dzień pierwszy
Impreza rozpoczęła się apelem w głównej bazie ISAF (Camp Dragon). 



Zostaliśmy przydzieleni do 2 kompanii. Mieliśmy stanowić wsparcie QRF dla kompanii. Początkowo niewiele się działo czekaliśmy na jakieś zadanie. Z nudów uczestniczyliśmy w utworzeniu „żywego” napisu ISAF.



Check-point
Po jakimś czasie wyruszyliśmy na pieszy patrol. Patrolem dowodził dowódca kompanii Pepson. 


Razem z nami w patrolu uczestniczyło jeszcze ok 4 -5 osób z naszej kompanii. Dotarliśmy na pobliski check-point, który był trzymany przez żołnierzy Sojuszu Północnego. Naszym zadaniem było sprawdzanie przejeżdżających samochodów, kontrola dokumentów i ładunków. Ruch na Check-poincie był bardzo duży. 






W pewnym momencie na punkt podszedł policjant afgański prowadzący pod bronią skutego kajdankami więźnia. Gdy był już blisko zapór na punkcie kontrolnym niespodzianie zaatakował strażników. Wartownicy byli jednak bardzo czujni i unieszkodliwili fałszywego policjanta raniąc go. Po udzieleniu pomocy medycznej bandyta został odtransportowany do Camp Dragon.


Mieliśmy jeszcze kilka mniej lub bardziej śmiesznych sytuacji z mieszkańcami Afganistanu. Wszystkie jednak kończyły się obopólnym porozumieniem. To uśpiło trochę naszą czujność.
Zostaliśmy nagle zaatakowani z pobliskiego lasu. Snajper postrzelił Hasana. 


Dowódca wydał rozkaz medykowi (Dragon) by ten udzielił pomocy medycznej rannemu. Niestety wróg otoczył nas. Okazało się, że ma znaczną przewagę liczebną nad nami. Medyk z CONY został ranny jako pierwszy, Dragon zaraz po nim. Strzały padały tak gęsto, że trudno było znaleźć osłonę. Po chwili cała załoga Check-pointa była ranna. Zdążyliśmy jeszcze powiadomić Camp Dragon (odległy jakieś 200 m) o naszej sytuacji, ale QRF nie przybywał. Po paru minutach zobaczyliśmy jak z Dragona wychodzi pluton żołnierzy i maszeruje w naszym kierunku. Maszerował, maszerował, maszerował… W tym czasie Talibowie wkroczyli na punkt kontrolny i rozpoczęli dobijanie rannych. A wsparcie maszerowało, maszerowało, maszerowało…
W ten sposób ok. 20 osobowa drużyna została wybita co do nogi. Mieliśmy wrażenie, że Talibów kule się nie imały podczas tego starcia, ale przecież ogólnie jest wiadome, że oni walczą pod wpływem środków odurzających.

Ochrona Capmp Dragon
Zgodnie z regulaminem zlotu musieliśmy pauzować 1 godzinę. Wykorzystaliśmy ten czas na posiłek. Po godzinie byliśmy już gotowi do dalszej służby. Mieliśmy objąć posterunki w Camp Dragon. Obstawialiśmy bramę główną i wieże strażnicze. Podczas tej służby również kilka razy dochodziło do sympatycznych i czasem mniej sympatycznych kontaktów z mieszkańcami Afganistanu. Problem polegał na tym, że nigdy nie wiadomo kto jest kim. W Afganistanie można spotkać cywili, wojowników Sojuszu Północnego – teoretycznie sprzymierzonego z ISAF-em, Talibów, których trudno odróżnić od cywili jeżeli właśnie nie atakują żołnierzy ISAF-u, agentów wywiadu przebranych za cywili, policjantów afgańskich.



Docierały do nas informacje o zamachach na żołnierzy, porwaniach, kradzieży broni itp. Te wydarzenia miały miejsce w innych camp-ach.

Camp „Mike”
Po zakończeniu służby wartowniczej zostaliśmy przydzieleni do grupy, która miała za zadanie dotrzeć do Camp „Mike”. Ten fort znajdował się na dalekim południu naszej prowincji. Prowadziła do niego bardzo niebezpieczna droga zwana highway-em. 


Konwoje które poruszały się tą drogą były notorycznie atakowane przez Talibów. Na drodze często znajdowano improwizowane ładunki wybuchowe. Zapowiadała się więc niezła „jazda”
I rzeczywiście podczas naszego przejazdu wielokrotnie byliśmy atakowani. 







Kompania miała na szczęście tylko kilku rannych. Po dwóch godzinach jazdy i walk dotarliśmy co opuszczonego Camp „Mike”



Zostaliśmy rozlokowani na pagórkach otaczających bazę. Z ukrycia prowadziliśmy obserwację dróg prowadzących do naszego Camp-u.





Część naszej grupy udała się pojazdem do pobliskiej wioski afgańskiej w celu uzyskania informacji. 




Wrócili po kilkudziesięciu minutach. Cały czas widzieliśmy wzmożony ruch ni to cywilów, ni to Talibów na highway-u. Jak to w Afganistanie nikt nic nie wie.


Po paru godzinach obserwacji, już po zmroku dotarła do nas niezrozumiała informacja. MNamy opuścić Camp „Mike”. Dowódca kompanii wysłał pojazdy bez osłony  do Camp Dragon, a piechocie rozkazał maszerować w ciemności. Trzeba dodać, że w Camp „Mike” była cała 2 kompania, ok. 50 osób. Taki marsz musiał być widoczny i było prawie pewne, że zostanie zaatakowany przez wroga. Mieliśmy do pokonania ok. 1,5 km. Drużyna SFSG zamykała pochód. Po kilku minutach dostaliśmy informację, że Camp „Mike” został zajęty przez Talibów zaraz po naszym wyjściu. Dodatkowo okazało się, że jeden z żołnierzy z naszej kompanii skręcił nogę i wymagał ewakuacji. Cała kompania zawróciła do „Mike’a”. Wezwano Medevac po kontuzjowanego żołnierza. W bazie nie znaleźliśmy nikogo. Nie było tam Talibów. Cała sprawa była bardzo tajemnicza.

Po ewakuacji rannego wyruszyliśmy w drogę powrotną do Camp Dragon. Po dotarciu do highway-a zostaliśmy zaatakowani. Ataki się powtarzały, ale noc, co w sumie było dziwne, osłabiła chęć do wojaczki w szeregach Talibów. Ostatecznie dotarliśmy do Camp Dragon. Podczas tego marszu zaskoczył nas kolejny rozkaz. Nakazano nam wszystkim włączyć latarki i sprawdzać teren. Musiało to nieźle wyglądać gdy sznur ok. 50 osób świecił dookoła drogi. Byliśmy świetnym celem. Na szczęście udało się dotrzeć do bazy bez strat, Przynajmniej u nas. Słyszeliśmy później, że podczas marszu ktoś został porwany przez Talibów.
W nocy uczestniczyliśmy jeszcze w małej potyczce przy bramie głównej Camp Dragon. Po zlikwidowaniu ataku udaliśmy się na spoczynek.

Dzień drugi
Wioska Talibów
Rano po posiłku wyruszyliśmy do Camp Dragon. Okazało się, że nasza kompania już wyruszyła w teren. Szybko do nich dojechaliśmy. 


Dostaliśmy rozkaz by udać się do wioski, w której wg informacji wywiadu znajdowali się Talibowie. Nasz konwój był wciąż kąsany przez niewidocznego wroga strzelającego z gęstego lasu. Podróż trwała i trwała. 



Tuż przed samą wioską wpadliśmy w zasadzkę. Po długiej wymianie ognia nasza drużyna (SFSG) oskrzydliła wroga i zmusiła Talibów do ucieczki. W zasadzce zginął dowódca kompanii. Postanowiono o zerwaniu kontaktu i powrocie do Camp Dragon.

Operacja „Ciągnięcie druta”
Byliśmy już trochę zmęczeni taktyką stosowaną przez dowódcę kompanii. 


W oczekiwaniu na jego powrót postanowiliśmy sami poprosić dowództwo o jakąś misję tylko dla nas. Początkowo mieliśmy zbudować szkołę w okolicznej wiosce, ale okazało się, że ktoś ukradł materiały budowlane, (Afganistan). Dowódca Campu przydzielił nam zadanie zastępcze. Mieliśmy rozciągnąć przewód elektryczny, lub telefoniczny (tego nam nie zdradzili) pomiędzy dwiema wioskami (z północy na południe). Ochoczo przystąpiliśmy do wykonania zadania. W końcu po to tu przyjechaliśmy. 


Bez problemu dostaliśmy się do wioski znajdującej się w pobliżu granicy z Pakistanem. (resp Talibów). Skontaktowaliśmy się ze Starszyzną wioski. Nie byli zachwyceni naszą wizytą. Jeszcze bardziej niepewnie podeszli do naszego zadania. Wydawało się nam, że słyszymy z pobliskich kalat ładowanie magazynków. Uratowało nas to, że jedna z osób ze starszyzny zapałała nagłą przyjaźnią do Fusha. (off game - pochodzili z tego samego miasta) Dzięki temu uniknęliśmy kontaktu i dostaliśmy zgodę na rozpoczęcie układania przewodu. Mieliśmy do przebycia ok. 1,2 km przez nieznany teren. Trasa wiodła w okolicach Talibskiej wioski, gdzie wcześniej wpadliśmy w zasadzkę. Było niebezpiecznie. W pewnym momencie zauważyliśmy uzbrojony pojazd Talibów, który czegoś wyraźnie poszukiwał na naszej trasie. Było dla nas jasne, że cel naszej misji został zdradzony przez, wydawało by się, przyjazną nam wioskę. Ukryliśmy się w lesie. Pojazd przejechał ok. 7-10 m od nas i na szczęście nas nie zauważył.


Po tym incydencie bez problemów już dotarliśmy do południowej wioski.
Zostaliśmy tam bardzo miło przyjęci. Poczęstowano nas herbatą i ciastkami. Starszyzna oprowadziła nas po wiosce. Złożyliśmy datek na budowę meczetu i poznaliśmy kandydata wioski na nowego prezydenta Afganistanu.


 Przy wyjściu wieśniacy poprosili nas o jeszcze jedną przysługę. Poinformowali nas, że kończy im się woda – i to było off game. Oni naprawdę już prawie nie mieli wody. Organizator imprezy obiecał dostawę, ale woda do wioski nie dotarła. Postanowiliśmy pomóc naszym nowym przyjaciołom. Wróciliśmy do Camp Dragon, zameldowaliśmy o „przeciągnięciu druta” i poinformowaliśmy o problemie z wodą. Dowództwo zgodziło się, żebyśmy wyruszyli z misją ratunkową. Udaliśmy się po zapasy wody i wyruszyliśmy doi naszej wioski.

Misja humanitarna
To było naprawdę wielkie zdumienie i zaskoczenie gdy po godzinie od naszego wyjazdu wróciliśmy z zapasami. Mieszkańcy wioski nie mogli uwierzyć, bo okazało się, że byliśmy pierwszym oddziałem ISAF, który zrobił to co obiecał. (Jak oni nas mają tu lubić) Starszyzna okazała nam dużą wdzięczność i zapraszała do kolejnych wizyt. Otrzymaliśmy również ostrzeżenie, że podczas ogłoszenia wyników wyborów prezydenckich na bazarze może być zamach. Mieszkańcy odradzali nam udział w tym wydarzeniu.
My jednak byliśmy na służbie i musieliśmy przekazać tą informację dowództwu. Po drodze do Camp Dragon spotkaliśmy naszą kompanię, która udawała się na bazar. 


Przekazaliśmy informację o planowanym zamachu i wyruszyliśmy w ślad za CONĄ. W wyniku naszego rajdu na Bazar udało się zlikwidować grupę Talibów przygotowującą się do ataku na Bazar. Było przy tym trochę zamieszania, bo podobno CONA wjechała na teren wroga z terenu OFF-GAME. My weszliśmy zgodnie z zasadami i nie mieliśmy żadnych kłopotów. Ostatecznie wyjechaliśmy z Bazaru bezpiecznie. Później dowiedzieliśmy się, że zamach jednak miał miejsce i zginęło w nim wielu żołnierzy ISAF-u. Okazało się, ze organizatorami zamach byli Talibowie z naszej wioski. Oni po prostu pozwolili nam wyjechać bezpiecznie z bazaru.

Bitwa o Rafinerię
Ponieważ nasza kompania gdzieś przepadła, postanowiliśmy poszukać przydziału na własną rękę. Udzieliliśmy wsparcia drużynom, które patrolowały okolicę Camp Dragon i pobliskiej wioski. Z naszym pojazdem poprowadziliśmy szturm na ukrywających się w Talibów. Nagle dostaliśmy informację o ataku Talibów na pobliską rafinerię. 


Na pełnym „gazie” wyruszyliśmy na wroga, teren był naprawdę trudny. Wróg miotał ładunki wybuchowe za pomocą katapult. Całe pole było pod ostrzałem. 


Nasz medyk udzielił wsparcia rannym z kilku jednostek uczestniczących w walce. Nagle zostaliśmy ostrzelani przez snajpera który skrył się w lesie na naszych „plecach”. Właściwie to strzelał zza trupów wychodzących z pola walki. Kilku naszych zostało rannych. Medyk ogarnął prawie wszystkich. Poległ Fala i Elwo. Walki były intensywne i „krwawe”. Ostatecznie rafineria została obroniona. 
Po obronie rafinerii udaliśmy się do Camp Dragon, gdzie nasz medyk mógł udzielić nam – rannym pomocy.


Wysiedliśmy, zakrwawieni, brudni od potu, ziemi i krwi. Przed chwilą widzieliśmy śmierć naszych dwóch kolegów, z otwartych drzwi wysypywały się łuski. Byliśmy zmordowani, a tu nagle… podchodzi do nas czyściutki żandarm i zwraca nam uwagę, ze nie wypięliśmy magazynków z broni, a takie zasady przecież panują w Camp Dragon. Mało go nie roznieśliśmy. Ciekawe ile TIC-ów on przeżył?

Wioska Talibów po raz drugi
Po godzinie byliśmy już w komplecie, wyruszyliśmy po raz kolejny w konwoju do Talibskiej wioski, o którą już wcześniej bezskutecznie walczyliśmy. 


Tym razem udało się wjechać. Zdesantowaliśmy się i po chwili jeden z żołnierzy wszedł na IAD ukryte przy głównej drodze w wiosce. Było ok. 10 rannych i zabitych. Medyk poskładał rannych. W tym, czasie pojazdy bez osłony wjechały do centrum wioski. My osłanialiśmy flanki. Udało się nam wyeliminować snajpera strzelającego z lasu. Niestety nasz pojazd został wysadzony granatem. Kilku kolegów poległo. Wycofaliśmy się już jako trupy z wioski. Podczas obowiązkowej pauzy dostaliśmy informację od organizatorów o wcześniejszym zakończeniu imprezy.
Wzięliśmy udział w oficjalnym zakończeniu zlotu i rozdaniu nagród. Trwało to chyba trochę za długo i pod koniec nikt już chyba nie był za bardzo zainteresowany.

Cieszymy się, że byliśmy na tej imprezie. Wreszcie mogliśmy skonfrontować opowieści z rzeczywistością. Zawiedliśmy się trochę dowodzeniem w naszej kompanii, ale może to nie jest miejsce na taką krytykę. Wydaje się nam, ze powinniśmy uczestniczyć w tym zlocie w innej roli, może jako Talibowie, może jako właściwy QRF. Bardzo nam się podobały zadania dodatkowe, np. ciągnięcie druta . Jeszcze do końca nie wiemy gdzie chcielibyśmy być w przyszłym roku, ale na pewno będziemy chcieli wziąć udział w następnej edycji.

Dziękujemy wszystkim autorom zdjęć, które wykorzystaliśmy w naszej relacji.

Album Misja Afganistan 2017
Album ASG FOTO Vol.1
Album ASG FOTO Vol.2
Album ASG FOTO Vol.3

"Ekipa pokazała naprawdę wysoki poziom zgrania i jak patrzyłem na to w jaki sposób działamy (osłona, sektory, przemieszczanie się, ogar), to byłem dumny i naprawdę cieszyło mnie to" cyt. Hasan

"Oczekiwałem właśnie zadań stabilizacyjnych: dowiezienie wody, rozwiązywanie problemów wiosek, patrolowanie okolic czy właśnie budowanie szkoły czy rozstawianie linii tel albo pilnowanie checkpointów (z roszadami oczywiście)." cyt. Elwo

"Plusy:
1. Fush i jego maszyna - uratowała nam imprezę. Stylizacja była i zazdrość na twarzach mijanych piechurów też.
2. Klimat imprezy - może nie non stop, ale były mocne momenty. MA to jednak coś innego niż konflikt symetryczny a'la ASGARD.
3. Pogoda"
cyt. Wojtyła

Berani (SFSG)