12 czerwca 2013

MilSim "KASKADA"


W najbliższy weekend wybieramy się na symulację militarną KASKADA. Impreza jest z ostrym podejściem, w zasadzie jak na MilSim organizacyjnie sprawa jest bardzo zaawansowana. Testowany będzie też nowy system trafień REDSystem zaproponowany przez FIA.

Organizatorami imprezy są SFORA Team oraz Stowarzyszenie FIA.


Nad Jezioro Charzykowskie dotarliśmy koło godziny 2130. Skład sześcioosobowy: Bosman, Felek, Fush, Q, Fala i Mycha. Komary rypały, kiedy przy autach zabraliśmy się za wypakowywanie sprzętu. Godzina na ogarnięcie wszystkiego i byliśmy gotowi by pojawić się w TOC Funka.


Dzieki organizatorom mogliśmy zacząć tego MilSim'a od całkowicie innej, rozbudowanej strony. W godzinach od 0000 do 0300 był czas aby omówić i przeanalizować wszystkie informacje, które uzyskaliśmy od dowództwa na temat misji, która nas czekała. Zadbano o takie drobiazgi jak karteczki dla ludności w rożnych językach na wypadek gdybyśmy potrzebowali pomocy u cywili, czy też naszywki stron co samo w sobie podnosi klimat.





Po sprawdzeniu całego szpeju, przepakowaniu go na patrol z nastawieniem na max 24h wterenie i umalowaniu gęb zaczęliśmy się szykować do desantu. Od godz. 0500 zaczynały kursować RIBy z silnikami, które miały nas wyprawić na drugą stronę jeziora. Tak nawiasem mówiąc zarys misji wyglądał samobójczo t.j. lądujemy na terenie obcego państwa, musimy przeniknąć w jego głąb i wykonać misje polegającą na zniszczeniu "kolczugi", dzięki której wróg mógł lokalizować wrogie jednostki na swoim terenie. Misja z góry skazana na niepowodzenie, dostaliśmy nadajnik który w odstępie 3min- 1h podawał wrogowi lokalizacje wszystkich nieprzyjacielskich jednostek na swoim terenie.




Godzina 0530 - w końcu nadeszła nasza kolej. Dwa RIBy zabierają nas na drugą stronę jeziora. Pierwszy RIB, a w nim Q, Mycha i Fala wylądowali sucha stopa i dołączyli do CCT, które ubezpieczało nam londowanie na ROMEO. Drugi RIB, Bosman Fush i Felek takiego szczęścia nie mieliśmy – przyjemny chłód wody wdziera się do wnętrza butów. Bez zbędnego gadania przeszliśmy w wcześniej ustalony szyk i zaczęliśmy realizować swoje zadanie. Po dwóch godzinach marszu dostaliśmy od Mychy niepokojącą wiadomość, ze antena do naszej radiostacji RF-10 została zgubiona. zatrzymaliśmy się w miejscu i wysłaliśmy najpierw dwie osoby, później sam Bosman pofatygował się poszukać anteny, jednakże wrócił z niczym. Stalo się to czego się obawialiśmy - straciliśmy kontakt radiowy z dowództwem, jednakże zdecydowaliśmy o kontynuowaniu zadania.

Misja cały czas nabierała charakter nieudanego patrolu za liniami wroga w wykonaniu Brytyjskich żołnierzy SAS "Bravo Two Zero". Chwilę przed 1100 udało nam się na falach 2m uzyskać łączność z TOC. Poinformowaliśmy o utracie łączności na falach 6m oraz o tym, że misja jest przez nas kontynuowana.
Celem na chwilę obecną stało się dołączenie do patrolu Papa Kilo, z którym mieliśmy umówiony RV celem zajęcia pozycji do zlokalizowania „kolczugi”.



Bagaż, który zabraliśmy ze sobą dawał się po pewnym czasie we znaki. Postanowiliśmy zatem pozbyć się paru kilogramów i przekonfigurować oporządzenie tak by zabrać ze sobą to co najważniejsze na najbliższe 10-12 godzin. Plecaki zostawiliśmy zakamuflowane w wyznaczonym miejscu po czym ruszyliśmy głębiej w terytorium wroga. Planowaliśmy dotrzeć do RV dla grup operacyjnych związanych z „kolczugą”.



W pewnym momencie coś nas tknęło – Mycha odpalił serwer z logami „kolczugi” - nie wierzyłem w to co ujrzałem. „Kolczuga” owszem operowała, ale ok. 5 km w linii prostej od naszych obecnych pozycji, przy czym ostatni zapis pochodził z godziny 1140, a dochodziła 1400. Ergo, „kolczuga” może być zniszczona i wróci do gry za niecałe dwie godziny. To był dobry moment na odpoczynek. Zapadła decyzja: „zostajemy tutaj, godzina i 30 minut odpoczynku”. Ogarnął nas błogi spokój. Z racji faktu iż „kolczuga” była najprawdopodobniej wyłączona z rozgrywki, lub była poza terenem gry zlekceważyliśmy fakt, że mamy przy sobie nadajnik, który pokazuje przeciwnikowi naszą pozycje. Bosman wybrał ładną malutka polankę, która była otoczona sosnami, każdy więc obrał swoje drzewo i wygodnie rozłożył się na mchu. Teren postoju dodatkowo maskowały niewielkie, lecz gęsto rosnące świerki. Piękne to były chwile - w końcu można odsapnąć, zrzucić mokre buty, skarpety itd... chociaż na chwilę. Słoneczko milo grzało, a komary cięły jak pojebane... aj piękne to były chwile, które o godz. 1620 przerwał krzyk Felka – KONTAKT!!!!!!!
Pierwsza myśl - co jest ku...! Druga - wybija nas jak kaczki, wszyscy spaliśmy, nie jesteśmy przygotowani! Trzecia! Karabin! Chwyciłem karabin i w skarpetach bez oporządzenia pod ogniem nieprzyjaciela przeturlałem się 2m w bok do Bosmana, który już odpowiadał ogniem. Wszystko trwało parę sekund. Wszędzie latały kule. Upadłem na ziemie wybrałem cel i pościłem serie.. Nieprzyjaciel ręką zasygnalizował mi ze dostał i zaczął wyciągać czerwona szmatę. Czas na małe ogarniecie sytuacji - po lewej Felek leżał ranny/zabity? po prawej Bosman jechał wroga aż milo, Mycha naparzał lewą flankę przeciwnika. Nie widziałem Fali i Q. Kolejny nieprzyjaciel padał na ziemię kiedy nagle Felek zerwał się z miejsca gdzie leżał, zaczął przeraźliwie krzyczeć i uciekł z pola walki. Dobra nasza, jest szansa na znalezienie go, nie mamy trupa, a co najwyżej rannego! Kulki latały wszędzie, próbowali nas flankować, jednakże sytuacja zaczęła przechylać się na nasza szale - jeden z rannych nieprzyjaciół wstał i posuwistym krokiem niczym zombie charcząc i jęcząc zaczął powoli iść w naszym kierunku! Na szczęście Mycha go "poprawił". Podczas prowadzenia ognia musiałem z powrotem udać się na moje wcześniejsze miejsce, po wystrzeleniu maga nie miałem dostępu do następnych. Zaczęliśmy przejmować inicjatywę - chlup buty na nogi, oporządzenie, i zaczynamy z Bosmanem podchodzić nieprzyjaciela. Z resztą nie było już do czego podchodzić - z naszej strony leżały dwa trupy i jeden ciężko ranny, który jęczał niemiłosiernie. Bosman skrócił jego męki zamykając mu oczy na zawsze.
Po chwili usłyszeliśmy podjeżdżające pojazdy i glosy parunastu chłopa, wiec czym prędzej przegrupowaliśmy się oceniając sytuację. Oprócz Felka, który gdzieś się zapodział tylko Q był lekko ranny w głowę. Podjęliśmy decyzje o wycofaniu się z miejsca kontaktu z nieprzyjacielem i odnalezieniu Felka.

Powyższa sytuacja widziana przez naszego przeciwnika:
"Uzupełniliśmy wodę i ruszyliśmy wykonać kolejne zadanie. Wraz z „Bobrami Wojny” mieliśmy znaleźć i zniszczyć oddział przeciwnika, którego pozycja była wskazywana przez marker GPS. Sztab oceniał ich liczebność na cztery osoby, nas razem było osiem. Ustaliśmy szybki plan, zapakowaliśmy się na samochody i ruszyliśmy. Założenie były takie, że my jaki WSH, znając w miarę dokładne położenie celu czeszemy teren (kwadrat 1x1 km ) i pierwsi wchodzimy na wroga z flanki, angażujemy go w walce podczas gdy Bobry dochodzą z południa i masakrują. Niestety w praktyce Bobry poszły za szybko, pierwsi wpadli na dobrze ukrytego w świerkowym zagajniku i zamaskowanego wroga. Zanim dobiegliśmy, prawie wszyscy zostali wybici. Meska wystrzelił jedną kulke, po czym padła mu replika, - chwycił moją klamkę, wystrzelał cały magazynek i zebrał serię w głowę Yogi próbował flankować, ale dostał postrzał w rękę. Ja chwilę postrzelałem po czym również wyjąłem serie w hełm. To był mniej więcej ten moment, kiedy moim marzeniem było mieć Ośkę i Levro ze świniakami tuż obok Z karty ran Meski wynikało, że ma tylko otarcie – zebrał się więc do kupy i podczołgał po moją replikę. W tym czasie ja również wyczytałem w swojej karcie ran, że jeśli mam hełm, to nic mi się nie stało. Ponieważ przeciwnik cały czas krył nas ogniem, jednocześnie z Meską postanowiliśmy się zrywać, z tym że ja chciałem poderwać się w górę i ulotnić sprintem a on odturlać – efekt był taki, że nasze nogi zaplątały się i zaliczyłem epicki upadek, pogiąłem magazynek a w miejscu w którym stałem ułamek sekundy wcześniej śmignęły wrogie kulki. Wywaliłem się naprawdę konkretnie i w tamtym momencie miałem ochotę nakopać Mesce do dupy, ale po chwili dotarło do mnie, że cała ta akrobacja uratowała mnie przed kolejnym trafieniem i byciem KIA.
Odskoczyliśmy z Meską i zalegliśmy kilka metrów dalej. Nie mieliśmy pojęcia, gdzie jest przeciwnik i w jakiej liczbie. Obserwując minimalne ruchy i pełną ostrożność, strona przeciwna miała chyba podobny problem. Jakieś pół godziny czailiśmy się w ten sposób czekając na MEDAVAC i wsparcie. Chłopaki przyjechali połową plutonu, więc przeciwnik widząc taką siłę czmychnął w las. Zebraliśmy rannego Yogiego, Bobrowe trupy w wróciliśmy do bazy."
Odskoczyliśmy szybko na ok. 400 m i zajęliśmy pozycje obronne. Na radiu udało mi się nawiązac kontakt z Felkiem.
- Felek tu Bosman... zgłoś.
- Boję się... Bosman, boję się... (Felek wczuł się w symulację REDSystem'u, kątem oka widziałem jak wszyscy prawie się złożyliśmy w cichym śmiechu, ale ok. jedziemy z tym dalej).
- Felek, czy w pobliżu są Źli Panowie?
- Nie, nie ma tu Złych Panów. Bosman boję się.
- Felek wysyłam chłopaków. Nie ruszaj się z miejsca, radio w gotowości.
- Czekam, bez odbioru.
Niestety po 30 minutach Mycha i Fush wrócili bez Felka. Podjąłem decyzję, że podejdziemy do niego raz jeszcze. Było nieco ryzykownie, bo wróg przeszukiwał naszą ostatnią pozycję ok. 300 m od nas. Decyzja była jedna: „Nikogo nie zostawiamy.” Po kilku minutach udało mi się znów wywołać na radiu Felka. Ustalamy RV „Plecaki” - tam się spotkamy. Opuszczamy miejsce gdzie wróg był cały czas aktywny i udajemy się szerokim łukiem na miejsce spotkania z Felkiem. Jakie było nasze zdziwienie, gdy natknęliśmy się na niego już po 10 minutach. Jakie było moje zdziwienie, gdy w trakcie podejmowania Felka do grupy, Q zabrał mu broń i zakazał mu jej używać przez najbliższe 3 godziny. Medyk miał w REDSystem'ie więcej do ogarnięcia niż my – maszynki losujące karty. Felek dostał środki uspokajające i inne medykamenta.



Czas nas naglił, bo wróg cały czas nas szukał. Przypominało to po raz kolejny sceny z patrolu "Bravo Two Zero", kiedy zadyszani, ociekając potem i kryjąc się, raz po raz unikaliśmy kontaktu z wrogiem, który rozjuszony zaczął nas szukać pojazdami po terenie. Wróg znając co chwile nasze położenie miał duże szanse odnalezienia nas, jednakże udało się, dotarliśmy do ukrytych wcześniej plecaków. Obraliśmy azymut na DZ "ROMEO", gdyż straty w amunicji i ranni nie pozwalały nam dalej efektywnie działać za liniami wroga. Po dotarciu w pobliże ROMEO i nawiązaniu kontaktu radiowego z dowództwem udało nam się załatwić transport powrotny RIB'em do TOC'a.


Z racji faktu, ze do dyspozycji był tylko jeden RIB, ładowaliśmy się do niego trójkami. Pierwsza kolejka: Fush, Mycha i Fala reszta została na brzegu zabezpieczając DZ ROMEO. Chłopaki spokojnie bujali się po falach w kierunku TOC'a. We trójkę obserwowaliśmy teren dookoła ROMEO. Cisza i spokój... spokój i cisza. Zacząłem mieć jakąś dziwną i natarczywą myśl – coś się zjebie... nie wrócimy tak po prostu. Że co przypłynie RIB, my wsiądziemy i wyskoczymy w TOC'u. To byłoby zbyt piękne. Fakt, Felek zgłasza szeptem... - Mamy kontakt wzdłuż brzegu. Ktoś się przemieszcza w naszym kierunku. Q przywarł do ziemi. Zostałem z dwójką lekko rannych i dla chłopaków każde nowe trafienie oznaczało KIA. Dupowata sytuacja się zrobiła. Nagle w oddali słyszę silnik – RIB wraca. Po cichu i spokojnie schodzimy nad taflę jeziora. RIB dostaje od nas sygnał, podpływa... ale sygnał też nadaje ktoś ok. 100 m od nas z brzegu. Rzucam hasło rozpoznawcze, zero odzewu. Nie znamy liczby przeciwnika, szybka akcja wypadu w kierunku RIB'a. Q już w łodzi, Felek za nim, ja w wodzie i w tym momencie kilkanaście gearboxów posłało w nas dziesiątki kulek. Obrywa Q i Felek, ja dopiero po pewnym czasie. Wróg nas obszukuje, jednakże nic szczególnego nie dostaje, głównie puste mapy, żadnych tabel z kodami. Chłopaki są KIA, ja wylosowałem ranę postrzałową, ale za to parszywą – bez kroplówki odwalę kitę. Nasz medyk (Q) jest KIA, i ja po 30 minutach też się zKIAowałem. Czułem, że to się nie może miło zakończyć.


Gdyby nie ta fatalna w skutkach kabała przy desancie na drugiego RIB'a to nasza misja byłaby dosyć udana. Przeniknęliśmy na teren wroga, podczas kontaktu mimo, że wróg wziął nas z zaskoczenia nie daliśmy się, a nasz przeciwnik poniósł straty. Końcówka natomiast troszeczkę pokrzyżowała nam plany.

Podsumowując całą imprezę jesteśmy pod wrażeniem tego, w jaki sposób to wszystko było zaplanowane przez organizatorów - i tu ukłon w ich stronę. Prawdopodobnie żaden z nas nie był na równie dobrej imprezie, która była zorganizowana z takim rozmachem. Były dopracowane najmniejsze szczegóły, których zadaniem było wprowadzenie nas w klimat misji.

Wyczekujemy na horyzoncie kolejnej odsłony „KASKADY”.

Autor: Fush & Bosman

1 komentarz:

  1. http://fia.com.pl/index.php?option=com_content&task=view&id=335&Itemid=1

    OdpowiedzUsuń