COMBAT ALERT 2016 8-10.07.2016
Nasza tegoroczna
przygoda z Combat Alert zaczęła się już w marcu. Fala i Felek odwiedzili CSWL w
Bemowie Piskim(jedyne 530km w jedną stronę, no ale uwielbiamy polskie drogi i
nigdy nie odmawiamy okazji, żeby z nich korzystać) na szkolenia dla dowódców
Kompani Zachód.
Zostaliśmy
zakwaterowani w koszarach WP w piątek wieczorem, całą sobotę, do późnych godzin
wieczornych, spędziliśmy na szkoleniach i wykładach.
Całość nie była
zbyt treściwa merytorycznie, ale nie taki był główny cel. Organizator chciał
nam zaprezentować czym dysponuje obecnie WP, jak się szkoli, ale przede
wszystkim jaki potencjał ma poligon, na którym odbędzie się impreza. Przy okazji
poznaliśmy osobiście przedstawicieli innych grup, z którymi mieliśmy współpracować
na głównej imprezie.
W lipcu kolejny
raz 530km na poligon w Orzyszu. Zawitaliśmy tam w 8 osobowym składzie.
Okazało się , że
przyjdzie nam wykonywać ulubione zadanie Polaków – walkę z przewyższającymi
siłami wroga.
Jako, że organizator
nie ingerował w zapisy do stron konfliktu skończyło się do totalnym
niebalansowaniem. Nasi przeciwnicy mieli po swojej stronie prawie 150 luf
więcej. Nasza strona dysponowała jedną styraną Nysą, przeciwnicy mieli
kilkanaście Honkerów z wieżyczkami, Humvi i innych jeżdżąco-strzelających
pojazdów. Dodatkowo każda ze stron została wyposażona przez wojsko kilkoma
Starami, BWP’ami i czołgami. Smaczku dodawał helikopter ze strzelcem pokładowm, który
walczył naprzemiennie dla obu stron. Sumując to wszystko, liczba pojazdów była
naprawdę imponująca.
Pierwszym naszym
zadaniem(działaliśmy jako oddział SF) było utrzymanie schronu P6 od 20:00 do
2:00 w nocy.
Zarośnięta
konstrukcja otoczona z 3 stron lasem, w
nocy, dawała nam wymarzone warunki do działania. Początkowo broniliśmy się ze
środka i najbliższej okolicy punktu. Później TF, który dostał to zadanie razem
z nami zostawiliśmy w schronie, przenieśliśmy się do lasu. Stamtąd prowadziliśmy
działania zaczepne rozbijając zaskoczone grupy przeciwnika zaraz po desancie z
pojazdów.
Noc to
zdecydowanie nasz żywioł, co przeciwnik mocno odczuł. Sztab przeciwnej strony mógł tylko bezowocnie wysyłać kolejne transporty ludzi na naszą pozycję…a my
bawiliśmy się miodnie.
O godz 6:00 punkt
nadal się trzymał, dostaliśmy zmienników i zostaliśmy przesunięci do innych
zadań.
Później przyszło
nam jeszcze raz samotnie bronić tego punktu.
W ciągu dnia
braliśmy udział w licznych atakach na punkty przeciwnika. Niestety dysproporcja
sił i środków powodowała, że broniący zawsze byli w przewadze liczebnej. Często
desantując się z pojazdu w okolicy punktu, który mieliśmy atakować, na naszych
plecach desantował się już QRF przeciwnika.
Ilość
zaangażowanych przez organizatora środków powodowała, że kontakty, które mieliśmy
były często wręcz epickie. Szarża przez łąkę z helikopterem na głową, osłoną
BWP’ów i czołgów daje niezapomniane wspomnienia.
Pokazaliśmy RW,
że mały oddział też może boleśnie ukłuć. Podczas jednego z ataków, szóstce z nas
udało się wedrzeć do punktu zajętego przez przeciwnika, zająć stojący tam wagon
kolejowy i zlikwidować BWP’a, Honkera i kilkudziesięciu przeciwników.
Powstrzymał nas tylko brak amunicji. Cichym bohaterem całej akcji został Hasan
- odrzucił odpalony granat, który wpadł do środka wagonu.
Czy opłacało się
wydać kilka stów na bilet, jechać w jedną stronę ponad 500km?
Zdecydowanie TAK.
Oprócz braku zbilansowania stron, organizatorom nie można nić zarzucić.
Wszystko działało jak powinno. Wszystko złożyło się dla nas w godziny
soczystych kontaktów w świetnej scenerii i zajebistą oprawą techniczną
Dodam, że do
dzisiaj nie możemy policzyć ile amunicji zużyliśmy. Jedno jest pewne, każdy z
karabinów wsparcia, które mieliśmy wystrzelił ponad 8 tysięcy sztuk.