W tym roku impreza swoim zasięgiem objęła nie tylko samą Ślężę, ale również sąsiednią Radunię. Organizator, GFC, zapowiedział, że będzie ostrzej i ciekawiej. Mając to na uwadze i wiedząc jak ciekawe miałem wspomnienia po roku 2012, zacząłem namawiać kolegów. Ostatecznie w składzie trzyosobowym wybraliśmy się na imprezę.
Wyjazd z Poznania wieczorem w przeddzień imprezy. Do Sobótki docieramy koło 22:00. Jest już sporo ludzi, każdy się miota po szkole, w której stacjonuje cała logistyka GFP. Jedni zalegają w śpiworach w korytarzu, inni pod stołami, w zasadzie wszędzie tam gdzie jest kawałek wolnej przestrzeni. Już przed wyjazdem z Poznania, wiedziałem, że mam gorączkę, ale nie odpuszczę - pomyślałem. Albo mnie ta impreza zabije, albo pozwoli mi żyć ;)
Dwie aspiryny, dwa gripex'y, 200 ml Ballentine'sa i cztery godziny w ciepłym śpiworze pozwoliły mi przetrwać do rana. Godzina 05:30 - wstałem ja ten "młody Bóg".
No i się zaczęło. Każdy lata, to do klo, to na fajkę, to z plecakiem, to bez plecaka, to ze szpejem i plecakiem - spora sraczka, jak by kto obserwował z boku. Jednak był w tym cel, wstępne ważenie plecaków itd. Jak masz za mało (bo np. ważyłeś sprzęt wcześniej w domu na wadze, z której korzysta Twoja dziewczyna, bo się odchudza) to musisz dołożyć te dwa kilo i gra gitara ;)
U mnie wyszło 10.000 kg w plecaku, mam chyba wagę w domu sprawną :D ale dla zdrowotności dołożyłem jeszcze jeden kilogram. Ostatecznie replika + szpej + plecak = 20 kg. Jestem gotowy :)
Chłopaki, Felek i Wacol - też zadowoleni, będziemy dźwigać.
Godzina 08:00 wypełzliśmy z budynku jako pierwszy rzut w kategorii Professional. Odprowadzono nas do autokaru, który miał zakryte wszystkie okna, poza oknem kierowcy ;) Kazali zawiązać arafatki na oczy i powieźli w śnieżną dal... w międzyczasie chłopaki z Białegostoku zainicjowali "Przybyli ułani pod okienko..." (ave Białystok, same miłe wspomnienia mam z tym miastem), no prawie ukołysało mnie to do snu. Po 30 minutach jazdy, wysiadka. Zbiórka przed autokarem, mapy w łapy i... POWODZENIA! Po kilku chwilach ustaliliśmy, że jesteśmy w Słupicach - czyli pod drugiej stronie gór niż Sobótka - fajnie, mamy więc wycieczkę i jedenaście punktów kontrolnych do zaliczenia.
Spod kościoła w Słupicach do pierwszego punktu prowadzi szlak zielony. Póki co, ok, w miarę płasko, ale śnieg na szlaku wygląda nieufnie. Na punkcie nr 1 (dawny kamieniołom serpentynitu) zadanie: test z wiedzy na temat ASG i tematów pokrewnych... kto nie miał długopisu lub ołówka mógł go dostać od organizatorów na punkcie po wykonaniu 20 pompek ;) Dalej idąc szlakiem zielonym dochodzimy do punktu nr 2 (krzyżówka szlaków: niebieski i zielony), gdzie jesteśmy informowani o tym, że trasa od tego punktu do punktu nr 3 jest "trasą pod ostrzałem". Nie możemy odpowiadać ognie, mamy za to uniknąć trafienia, obowiązują okulary ochronne. Pierwsze 100, 200 m i cisza. Przed nami podejście pod niewielką wyniosłość (Świerczyna 411 m npm) no i... zaczęło się. W tle słychać pracujący gear-box M60 lub innego miotacza kompozytu. Kilkadziesiąt metrów biegu i bang... DOSTAŁEM... kuleczki kuleczki kuleczki mnie i Felka dopadły. W zasadzie nie dało się biec prze ten odcinek i nie dostać. Jedyną opcją, jak się okazało było przeczołganie się pod osłoną krzaków. No dobra, punkt nr 3 z głowy. Za trafienie doliczony był czas karny.
Dalej czekał nas długi i bez niespodzianek odcinek do punktu 4, który zlokalizowany był przy północno-zachodnim podnóżu Góry Raduni. Spacer z lekkim podbieganiem po niebieskim szlaku prowadził na szczyt Raduni (575 m npm), las bajeczny spowity śniegiem i wiszącą w powietrzu wilgocią stwarzał niesamowity klimat.
Dęby na szczycie Raduni
Po ważeniu deptam już sam szlakiem niebieskim w kierunku Przełęczy Tąpadła. Sam... bo Felka zapodziałem gdzieś przed wejściem na Radunię. Natomiast Wacola, ni widu ni słychu... hmm... pewnie już na Ślężę się wbija :P
Na przełączy, za barem Ślęża złapałem chwilę relaksu. TIGER & MARS - zestaw ekstermalny :D do tego fajeczka i jestem gotowy do dalszej drogi. Minęło mnie podczas postoju kilkanaście osób z pierwszego rzut PRO. Dotarł też do mnie Felek, niestety tyle było z naszego spotkania, bo ja właśnie ruszałem dalej. Tutaj szlaki niebieski i zielony splatały się razem i prowadziły do punktu nr 5. Tutaj losowane były zestawy strzeleckie, niezbędne do realizacji na punkcie nr 6. Po chwili relaksu zaczynało się kolejne podejście, tym razem na Ślężę. Szlak niebieski doprowadził mnie do punktu nr 6 - strzelnica statyczna. Podałem nr zestawu z punktu nr. 5 i rozpoczynam strzelanie do celów w odpowiedniej (zapamiętanej) konfiguracji. Naciskam na spust, a tu dupa... zacinka. Na szczęście były dwa podejścia. Po kontroli selektora ognia, wszystko poszło jak po maśle. Strzelnica zaliczona pozytywnie i lecę dalej, tzn. poleciałbym gdyby nie błąd ustawienia punktu nr 6 względem jego lokalizacji na mapie. Planowałem od niego odbić ze szlaku niebieskiego na szlak żółty (Drogę Krzyżową) i jak myślałem tak zrobiłem, po czym okazało się, że wylądowałem przy punkcie nr 5. Punkt nr powinien być zlokalizowany pod Skalnią (524 m npm) czyli ok. 1 km od punktu nr 5, a nie 150 - 200 m jak to było w rzeczywistości - tutaj należy się MINUS dla organizatorów, bo ludzie byli wprowadzeni w błąd.
Podejście szlakiem niebieskim na Skalnię
Skalnia, odbicie ze szlaku niebieskiego na żłóty (trasa za tym głazem)
Niemniej po chwili znalazłem się na żółtym szlaku i zacząłem wspinaczkę na Ślęże. Po drodze co kilkaset metrów dawały mi się we znaki skurcze w udach... podła to rzecz, ale nikt nie mówił, że będzie lekko. Właśnie poniekąd dlatego tutaj przyjechałem.
W drodze na Ślężę.
Kiedy ja podążałem szlakiem żółtym, Wacol z Felkiem twardo deptali równoległy niebieski szlak w tym samym kierunku.
Wacol pokazuje gdzie kierunek na punkt nr 8... tak tak tak, do góry :)
W końcu docieram na szczyt, Ślęża (718 m npm) jest spowita wilgotną i zimną mglistą zawiesiną. W schronisku punkt kontrolny nr. 7 - test 10 pytań z pierwszej pomocy oraz udzielenie pomocy - symulant zalegał spokojnie na podłodze.
Dalej już tylko jazda w dół po niebieskim szlaku, szybko i dynamicznie... wypindolić się i swobodnie wyrżnąć ryjem w glebę wysoce prawdopodobne - jednakże było to jedyne chyba sensowne miejsce by nadrobić straty. Biegłem zatem do punktu nr. 8. Tutaj co by nie było za lekko test sprawnościowy, a raczej "dobijanie rannego". Zadanie następujące (kategoria PRO robi wszystko z obciążeniem jaki ma na sobie): 1) 10 pompek, 2) 10 przysiadów i 3) bieg po wyznaczonej trasie - wszystko powtarzamy trzy razy. Przy drugiej serii pompek stwierdziłem, że jak zrobię jeszcze jedną to mięśnie lewego uda mi pękną. Przerwałem zadanie i zgarnąłem 30 minut karnych. Wolę to, niż nie móc dojąć do mety.
Pomykam więc na punkt kontrolny nr. 9. Z poprzedniego roku pamiętałem, że był tam zlokalizowany Killing House. Na miejscu kolejka do strzelania, ok 8 osób. Ok, pomyślałem sobie, nie jest źle, poczekam, postrzelam i dalej w drogę. Fakt, w tym roku też był tutaj KH - strzelnica dynamiczna. Mimo, że ludzi w kolejce mało, to jednak te 40 minut poleciało nim podszedłem do zadania. Kolejny MINUS dla organizatorów - skoro na punkcie pojawiają się ludzie z trzech kategorii biegu to robi się naprawdę ciasno na jednym torze. Albo zrobić trzy tory, dla poszczególnych kategorii, albo stopować czas przybycia dla poszczególnych graczy na czas o oczekiwania do wykonania zadania. Moim zdaniem było to nie fair wobec zawodników, tym bardziej, że za niepodejście do zadania doliczano 90 minut karnych. Niemniej tor zaliczyłem pozytywnie, zmieściłem się w czasie, trafiłem wszystkie cele, nie zabiłem zakładników, zaliczyłem dwie wyjebki na śliskiej nawierzchni, ale bez stłuczeń :)
Teraz został już tylko szybki marsz, bo na bieg nie miałem siły, do punktu nr. 10 na Przełęczy pod Wieżycą. Tutaj kolejne zadanie - dopasowanie magazynków do replik broni na czas. Punkt zaliczam pozytywnie, strzelam sobie fotę z Krzychem (razem startowaliśmy w GF Poincie rok wczeniej) i dalej w drogę, żółtym szlakiem do mety w Sobótce.
Ja i Krzysiek :) Ponownie razem na GFP.
Od punktu nr. 9 aż do mety towarzystwa dotrzymywał mi Grey ze swoją kamerą, czego efekty można podziwiać na tym oto nagraniu (http://podrecznik-asg.blogspot.com/), które jest ciekawą relacją z GF Pointa 2013. Grey - było miło ;)
Punkt kontrolny nr 11 jest w miejscu startu, czyli w szkole w Sobótce. Na metę docieram o 15:25, czyli spokojnie przed czasem wyznaczonym do zakończenia zawodów (17:00). Zdziwiony nie odnajduję Wacola, myślałem, że dotarł do mety przede mną. Cóż zostaje mi tylko czekanie na chłopaków. Mija godzina, a po nich ani śladu. Dopiero o 16:40 widzę, że są, dotarli - Wacol i Felek zmęczeni ale szczęśliwi są już na mecie. Teraz tylko odsapnąć, zjeść coś ciepłego (grochówka była spoko) i oczekiwanie na wyniki tych najlepszych.
Grochóweczka - piękna sprawa. W trzecim rzędzie ław, Wacol i Felek żerują intensywnie ;)
Ja podtrzymuję ścianę, Felek podtrzymuje spodnie.
(Foto: Krzysztof Bachiński)
(Foto: Krzysztof Bachiński)
Mimo sporadycznych minusów impreza udana :D Za rok z pewnością znów się pojawię, Felek też się odgraża, że przyjedzie. Gratulacje dla wszystkich uczestników i wielkie brawa dla Najlepszych na trasie!
Wyniki ostatecznej klasyfikacji GF Point 2013 Professional (wyniki uwzględniają dodane czasy karne). Z numerem startowym 144 zająłem 15 miejsce :)
Obiecuje już sobie, że za rok będzie jeszcze lepiej ;)
Obiecuje już sobie, że za rok będzie jeszcze lepiej ;)
Autor: Bosman